środa, 23 października 2013

Dzień 54 ~ 9/90 ~

photo by: ShinyHeels
Day 9 - Cardio X

Miałam wczoraj ciężki wieczór. Dzień zleciał w miarę znośnie, gdyby nie akcja z jakimś oszołomem pół godziny przed fajrantem. Dobrze, że nie był to jad skierowany do mnie. Współpracownica bo tej wykrzykiwance była cała roztrzęsiona, czemu się akurat nie dziwię. Ale nie ma co się tutaj wywnętrzać. W sumie nie moja broszka.
Co do wieczoru. Naszły mnie wątpliwości na wszystko co tylko robię w swoim życiu. Poczynając od zdrowia, idąc przez dietę i ćwiczenia na pracy kończąc. Miałam przeświadczenie, że wszystko jest bezsensowne, po co w ogóle się starać skoro i tak nie widzę wyników, kasy niewiele ledwo na życie starcza. Dzisiaj patrząc na to świeżym okiem zrozumiałam jedno. Zaczęłam swoje życie podporządkowywać jedzeniu, etykietkom i wiecznym wyrzutom sumienia, że jak zrobię dzień więcej przerwy w ćwiczeniach niż jeden w tygodniu to zaprzepaszczę całą pracę. Tak nie może być. Jedzenie ma być tylko paliwem a nie źródłem konfliktów wewnętrznych jak i zewnętrznych. Nie chcę, żeby tak było. Pogodziłam się ze swoją chorobą, muszę z tym żyć i kropka. Nie chcę całej wypłaty przeznaczać na jedzenie pro eko bo tak jest modnie, zdrowo itepe. Oczywiście, nie chodzi tu o to, że rzucę się na jedzenie torebkowe, zupki chińskie i inne świństwa, bo odrzuciłam to już dawno i uważam to za największy szit jaki istnieje w branży spożywczej. Pewnie, jest smaczne, bo naładowane ulepszaczami smaku, zapachu, koloru i Bóg wie co jeszcze. Mój żołądek i tak już cierpi, nie chcę go jeszcze bardziej obciążać takim "jedzeniem". Nie wrócę do tego, o nie. Chodzi mi o zdrowe produkty - chleb żytni, pełnoziarnisty, zdrowy, nabiał, sery, jogurty (których nienawidzę, ale chcę się przekonać..), płatki owsiane. No wszystko. Wiem, co mi szkodzi, jak winogrona, czy kasza jęczmienna. Organizm sam nam podpowiada co jest dobre a co nie dla nas samych. Testy na nietolerancję i tak mam w planach zrobić, to nieuniknione, tak samo jak gastroskopie i inne -kopie. Muszę wiedzieć, czy wszystko jest w porządku. Zaczęłam się na poważnie martwić, kiedy po zjedzeniu nawet jabłka odczuwałam mdłości i niesłychane bóle. Wszystko jednak w swoim czasie.
Inny wspomniany przeze mnie problem to ćwiczenia. Nie chcę z nich rezygnować bo w jakimś sensie uzależniłam siebie i swój czasu od tego ruchu. Odczuwam jednak ogromne wyrzuty sumienia, kiedy muszę zrobić dzień przerwy z powodów w zasadzie nagłych. Jak teraz - zapalenie pęcherza, pot tylko zaostrza infekcję i mogłabym tak do za*** śmierci łykać tabletki i nic by to nie dało. Staram się za wszelką cenę unikać antybiotyków i robić co w mojej mocy, żeby wyleczyć się sposobami domowymi i najmniej inwazyjnymi. Znając jednak siebie, zrobiłabym wczoraj te cardio. Nawet za cenę zdrowia. Odezwał się tutaj mój rozsądek - Łukasz - i zabrał mi buty. Tak zostałam zmuszona do siedzenia na pupie. Czy wyszło mi to na dobre? Nie chcę oceniać, ani się zagłębiać w ten temat, bo to studnia bez dna. Zawsze znajdę milion wymówek. Taka jestem. Potrzebuję to zmienić. Jest z tym żyć naprawdę trudno. Uwierzcie. Poczucie własnej wartości na tym bardzo cierpi i potem wychodzą takie komedie i kwiatki w postaci łez i szlochów w poduszkę. 
Kolejna kwestia - praca dodatkowa, domowa. Wspominałam kiedyś, co mam w planach, co chcę robić i z czym wiążę przyszłość. Nie robię jednak nic w tym kierunku, dosłownie nic. Dlaczego? Sama zadaję sobie to pytanie. Poddałam się? Uznałam, że to nie ma sensu i racji bytu? Nie wiem. I tyle. Nie potrafię się zmusić do tego, żeby przysiąść i obmyślić kilka spraw, zrobić sobie prowizoryczną listę tego co chcę zrobić. Cokolwiek. Jak się podnieść? No jak?

Podsumowując, po mojej kolejne rozmowie z Łukaszem, doszłam dzisiaj do wniosku, że powoli popadam w jakąś obsesje i chorobę. Eliminuję coraz to więcej rzeczy z mojego jadłospisu, bo uważam, że są dla mnie niedobre. To zakrawa na anoreksję lub ortoreksję. Chyba mi się udzieliło od kuzynki. Nie chcę tego :(. Tak bardzo czuję potrzebę dogadzania wszystkim i sprawiania im przyjemności i nie zawodzenia nikogo, że cierpi na tym mój organizm i jego dusza. Muszę z tego wyjść. Z tego dołka emocjonalnego. Nie chcę, aby jedzenie sterowało moim życiem. Zawsze myślałam, że mnie to nie dotyczy i dotyczyć nie będzie. Jak bardzo się wtedy myliłam :(. Znam tyle zasad zdrowego żywienia, na pamięć niektóre rzeczy się utrwaliły, a nie stosuję się do tego co doradzam osobom postronnym. Jestem hipokrytką...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz