czwartek, 31 października 2013

Dzień 62

photo by: LuizaLazar
Wczorajszy dzień zleciał nie wiadomo kiedy. Kontuzja kolana wciąż doskwiera, doszedł jakiś dziwny ból mięśnia, czy ścięgna pod dokładnie tym stawem, przez co nie mogłam praktycznie chodzić. Pojawił się znikąd, bo nawet nie ćwiczyłam, bo doprowadzam się do porządku, poza tym i tak mi Łukasz na razie zabronił. Znając mnie, robiłabym trening nawet i z bólem, więc dobrze,ze w tej kwestii krótko mnie trzyma. Smaruję wciąż żelem przeciwzapalnym, oszczędzam się i modlę, żeby jak najszybciej minęło. Dzisiaj jest naprawdę już lepiej, ale obawiam się że i tak nie zostanę dopuszczona do ćwiczeń. Ehh...
Przez to, że muszę wciąż tylko siedzieć i ograniczać ruch, najchętniej bym spała od rana do wieczora. Odechciewa się kompletnie wszystkiego. W takich momentach widzę, jaki zbawienny skutek na nasze samopoczucie ma ruch, nawet ten najmniejszy i dobrowolny. 
Wciąż przeraża mnie wizja przeciągnięcia się w czasie treningów z Tonim. Tak chciałam je skończyć w te 3 miesiące, a tu wyskakuje mi taka historia. Zawsze wszystko pod górkę. Zostaje mi tylko anielska cierpliwość. To chyba w tym wszystkim najtrudniejsze.

Moje jedzenie ostatnio się pogorszyło, muszę się poprawić, bo sama jestem na siebie zła. Nie zajadam się słodyczami, chrupkami. Nie. Po prostu nie dosięgam do swoich wymyślonych standardów. Do tego czytając pamiętniki innych dziewczyn często jestem na siebie zła, bo wydaje mi się że nie mam polotu w kuchni. Brakuje mi pomysłów na posiłki do pracy. Powinnam je chyba zacząć robić dzień wcześniej, wtedy uniknęłabym tego problemu. Ale gdzie znaleźć siłę na to wszystko?

środa, 30 października 2013

Dzień 61

photo by: Pyr0sky
No i poszło. Wczorajsza mini imprezka rodzinna jak najbardziej udana. Podjadłam i to sporo. Nie obżarłam się a objadłam. Czy żałuję? Nie :). Ostatnio takie jedzenie było ponad 2 miesiące temu, więc czasem coś od życia się należy, tym bardziej, że mieliśmy kilka okazji do świętowania. Zjadłam nawet 2 kawałki mojej rolady i kilka chipsów. No po prostu niemożliwe :). Dzisiaj co prawda czuję się troszkę jak balon, ale zejdzie za dzień, dwa. 

Moją największą bolączką jednak okazało się nie jedzenie, bo zjadłam to czy owo niezdrowe (bardzo ciężkostrawne niestety) a ruch. Moje kolana wciąż są spuchnięte, a zwłaszcza lewe, które boli przy wchodzeniu po schodach, czasem nawet przy normalnym ruchu czy wstawaniu z krzesła. Przez to jestem zmuszona wręcz do zrobienia więcej niż jednego dnia przerwy w treningu. Nie wiem jak ja to przeżyje, bo naprawdę się przyzwyczaiłam już do Toniego... Zostaje mi póki co rowerek stojący w kąciku czekający na swoją kolej, która właśnie nadeszła niespodziewanie. Ponoć jazda na nim dobrze wpływa na stawy kolanowe. Muszę chociaż trochę się poruszać w ciągu tych dni przymusowego odpoczynku, bo będę miała takie ogromne wyrzuty sumienia i przeświadczenie, że wszystko zaprzepaściłam, że szkoda gadać. Jestem strasznie zła i zawiedziona, że musiało mi się to przytrafić. Pogadałam też z mamą i stwierdziła, że nie powinnam codzienne robić tak ciężkich ćwiczeń, tylko co drugi dzień, że nawet trenerzy na siłowni tak zalecają. Idąc tym torem, wszystko przesunie mi się o połowę, czyli kolejne 3 miesiące... Jestem bardzo niecierpliwa i nie podoba mi się takie rozwiązanie, ale nie wiem czy nie będę musiała się do tego zastosować...Co drugi dzień p90x a w dni wolne od treningu rowerek stacjonarny w ramach ruchu zastępczego. Czy to dobre rozwiązanie? Sama już nie wiem :(. Kiedyś co prawda bardzo dużo schudłam dzięki samej jeździe na tym sprzęciorze, także pojęcie jako takie mam na temat efektów. Ale wiadomo, chciałoby się już, teraz, natychmiast. Czemu to takie trudne :(.

Staram się myśleć pozytywnie i być dobrze nastawiona do tego wszystkiego, ale czasem brakuje mi sił na tą całą walkę i robienie dobrej miny do złej gry. Oczywiście, czuje po ciuchach, że spadło trochę sadła itd. tylko czy to mnie tak naprawdę motywuje? Czy na pewno tego chce i czy da mi to szczęście?  W jakimś stopniu na pewno, przeciez zawsze o tym marzyłam i dążę do tego od wielu lat. Chcę pokazać przede wszystkim sobie, że potrafię i mi się uda. Muszę jednak pogodzić się w duszy z tym, że nie zajmie mi to 3 miesięcy a pół roku lub więcej. Myśleć przede wszystkim optymistycznie i nie liczyć dni. A to do świąt, a to do sylwestra, czy imprezy urodzinowej lub czyjegoś wesela. mam wrażenie, że dziewczyny które tak robią, tylko same się napędzają i robią wszystko, żeby osiągnąć cel. Nawet kosztem własnego zdrowia. Byle wcisnąć się w sukienkę, a potem mogę przecież odpuścić, bo już cel mam osiągnięty i satysfakcjonujący.

Czytając portal, z którego tu przyszłam i przeglądając przeróżne posty na forum, czuję, że wiele osób przegina a to w jedną a to w drugą stronę. Albo kompulsy lub obżarstwo, albo głodówka i wróbelkowe porcje. Przytłacza mnie też fakt, że kiedy dziewczyna wstawiając swój jadłospis na cały dzień, który wg mnie jest bardzo dobry, zostaje odebrana, że je mało, brakuje tego, tamtego i owego. Wciąż tylko źle, źle źle. Albo przeczytałam co dla innych oznacza fakt zdrowej żywności. Ja postrzegam to jako wystrzeganie się niezdrowej i przetworzonej żywności typu fast food, słodycze i słodkie napoje, czytanie etykiet i wybieranie produktów wg naszych standardów, z jak najlepszym składem, unikanie syropu glukozowego, glutaminianu sodu, szkodliwych konserwantów. Czyli staranie się unikania tego co szkodliwe dla naszego organizmu. Ale słuchajcie, chyba się myliłam. Część z nich uważa, że jedzenie zdrowej żywności, to wybieranie tylko tej z ekologicznych sklepów, upraw, jaja kur z wolnego wybiegu (które notabene są kosmicznie drogie i nie widzę różnicy w smaku - kupiłam kiedyś z ciekawości 6 sztuk za niemalże 8 zł, kiedy 10 mogę mieć za 4), ekologiczne mięso w tym kurczak (Dakann opowiadał ostatnio, że kupił takiego kurczaka, nie dość że mały jak z gołębia, czekać musiał niemalże tydzień na sprowadzenie, to jeszcze zapłacił za to 50zł) a jeżeli takowego nie możemy dostać to w ogóle unikać mięs bo to niezdrowe i szkodliwe. No przepraszam bardzo. Próbowałam przestawić się na taki tryb. Ekologiczny. Jednak w moim "świecie" to iście niemożliwe. Trzeba zarabiać z 10 tysięcy miesięcznie, żeby mieć na to wszystko. Albo żyć na wiosce i samemu ubijać kuraki, doić krowę i zbierać jajka. Ale czy tak naprawdę, każdego z nas na to stać, pod względem zarówno finansowym jak i czasowym? Teraz każdy się gdzieś spieszy, bo musi załatwić tak wiele spraw, bo praca wzywa, bo dziecko a wymagamy aby wszystko co spożywamy było pro eko bo to takie modne i ponoć zdrowe bo w telewizji mówili. A jaka jest prawda? I w tych produktach znajdziecie składniki szkodliwe, często zanieczyszczenia i dodatki, tylko nikt o tym nie pisze, nie mówi i nie umieszcza na opakowaniu. Załadują towar w ładne pudełeczko wyglądające na ekologiczne, bo jak z szarego papieru z ładnym zielonym logiem i won na półki z ceną 3-krotnie droższą. Klient i tak się nabierze, bo teraz trzeba jeść ekologicznie, żeby być zdrowym. Moje zdanie na ten temat? Wszystko z umiarem i głową. Mieć własnego rozumu i oddzielać co jest prawdą a co zamgleniem prawdy. Myślec przede wszystkim jasno i logicznie.

Tyle w temacie, dziękuję :).

wtorek, 29 października 2013

Dzień 60

photo by: Placi1

Pełne 2 miesiące. Tyle minęło od czasu, kiedy postanowiłam zmienić to i owo w swoim życiu. Nie było idealnie i wzorcowo jak się zazwyczaj od ludzi oczekuje, ale starałam się i nadal to robię z całych sił. Ile mi tylko starczy. To już 60 dni od kiedy nie tknęłam żadnego chrupka, chipsa ani innego przysmaku. Jedyną radością była dla mnie czekolada 70% i domowe babeczki, które zrobiłam w tym czasie zaledwie 2 razy. 
Moje efekty nie są powalające, ponieważ od ok 3 tygodni dopiero ćwiczę, ale pożegnałam się raczej z 7 z przodu. Oby na zawsze (nie liczę tutaj okresu ciąży, bo nie wiadomo jak wtedy organizm się będzie zachowywał, logiczne :P). Moja waga od jakiegoś czasu straciła baterie i moje zaufanie, dlatego wierzę tylko centymetrowi. Waga to tylko dodatek do całości. Najważniejsze, że nie czuję się już wiecznie spuchnięta, mięciutka jak poduszeczka z wodą. Czuje mięśnie, w niektórych partiach nawet kości. Chyba to jest tutaj najistotniejsze. 
Nie bójcie się, nie dążę do wyglądu anorektycznego, bo napisałam o kościach. Moje biodra są tak zbudowane, że przy najmniejszym zrzucie sadła od razu da się je wyczuć i zobaczyć, tak samo obojczyki i przedramiona. Taka budowa :). Poza tym, czy gdybym chciała wyglądać jak kościotrup - ćwiczyłabym tak ciężko? Nie sądzę..

Co do wspomnianych treningów. Wczoraj moje kolana zmieniły totalnie wygląd. Całe napuchły! Nigdy nie miałam takich komedii ze stawami, a tutaj proszę. Wielkie baniaczki. Z małym bólem dokończyłam wczorajsze ćwiczenia na nogi i plecy, ab rippera niestety nie, bo Łukasz kazał mi przestać (nie dziwię się, od rana na nogach, miałam mroczki przed oczami i myślałam, że już z tej podłogi się nie podniosę). Z wykąpaniem się miałam nawet problemy. Jak stara babcia się poczułam, która nie może ruszyć ręką ani nogą bez bólu. Posmarowałam stawy maścią przeciwzapalną i poszłam od razu spać. Dzisiaj już wyglądają tak jak powinny, opuchlizna zniknęła, ale boję się, że to się powtórzy przy kolejnym treningu, a czeka mnie teraz Kenpo X. Co prawda dzisiaj mam odpust, bo tato przyjechał z Niemiec i robimy rodzinną kolację, i tutaj ma ona pierwszeństwo. Jak to się mówi - rodzina jest najważniejsza. Ja tą ideologie wyznaję i nie przestanę. 

Już koniec października, w piątek czeka nas 1 listopada, czyli Święto Zmarłych. Dla jednych to dzień zadumy, dla innych wielka komercja. W moim mieście, jest to dzień pokazów mody. Tak to z rodzinką nazywamy. Jak co roku chodzimy wszyscy na cmentarz, stawiamy znicze, spotykamy się z rodziną. Co roku obserwujemy nowy wysyp modelek i modeli rodem z wioski :D. I to nie tylko młode dziewczyny, tych jest coraz mniej. Babki wyciągają swoje najlepsze futra z poprzedniej epoki, to nic że ciepło, trzeba się pokazać. Czeszą swoje najdroższe berety, robią trwałe u fryzjerów, pastują najlepsze kozaczki. Księdzu trzeba się pokazać. Paranoja. I te godzinne rozmowy przy grobach, oczywiście nie na temat mszy, czy zmarłych tylko co tam sąsiadka zmalowała, albo że tam ta z sąsiedniego bloku znowu zaciążyła. Plotkarnia :). Ale Halloween jest imprezą uwłaczającą czci społeczności katolickiej prawda? :) 

poniedziałek, 28 października 2013

Dzień 59

photo by: Weissglut

Day 12 - Legs & Back & AB Ripper X

Ten tydzień przebimbałam. Przyznaję się bez bicia i szczerze. Był niezwykle ciężki i zabiegany, ale przetrwałam go i ten tydzień postaram się bardziej dociążyć ćwiczeniami. 
Jestem mimo tego wszystkiego bardzo z siebie zadowolona. W sobotę wypadła mi Yoga i zrobiłam ją całą. Calutkie 1,5h. Oczywiście z przerwami i wieloma błędami i upadkami, ale dałam radę, z czego jestem niesamowicie dumna. Mam teraz poślizg 2 dni, ale wyrównam sobie w miarę możliwości i polecę dalej. Lenistwo niestety czasem wygrywa i przewlekły ból kolan i generalnie stawów, ale zaciskam zęby i ćwiczę. Tym bardziej, że widzę zmiany. Nie rewelacyjne i już brak oponki i tłuszczu tam gdzie zalega, ale wizualne zmniejszenie obwodów i napięcie skóry. 

Dietę trzymam, jest dobrze. Słodyczy staram się unikać jak się da. Gluten jem jedynie w pieczywku, przynajmniej na dzień dzisiejszy. Brzucho już przywykł i się nie denerwuje. 
Żyjemy z Łukaszem póki co na ziemniakach, bo wypłata dopiero dzisiaj a w portfelu całe 20zł. Nie będę komentować... Ważne, że daliśmy radę. Dobrze, że w zamrażalniku jakieś mięsa jeszcze zostały :P. Da się przetrwać.

Weekend minął bardzo leniwie, nie robiliśmy nic konstruktywnego, ale mam gdzieś :). Po to są te 2 dni. Teraz muszę się wziąć w kupę i skończyć prezent dla mamy i wymyślić jakiś tort. Mam ok 3 tygodni, więc powinnam się wyrobić jak zepnę poślady. Jeszcze w międzyczasie trzeba doszlifowywać, a raczej konkretnie zaczynać robić coś w kierunku mojej "działalności" .Tak to nazywam, bo muszę nadać temu jakiś przydomek. Więc niech zostanie tak. Trzeba ograniczyć siedzenie przy komputerze i w AIONie bo tylko marnuję dzień. Może nie całkowicie, ale przynajmniej jego część. Czas chyba na kolejne zmiany w życiu... Bo zanim się obejżę, przeleci mi młodość między palcami i nawet tego nie zauważę... 

piątek, 25 października 2013

Dzień 56

photo by: jyoujo

Łukasz się rozszalał. Trzeba go trochę pokontrolować, bo zaraz wrócę do dawnych nawyków żywieniowych, a tego muszę koniecznie uniknąć. Powiedzieć konkretne "nie" i już. 
Na dniach planuję zrobić domowe musli, żeby mieć coś do pochrupania z mlekiem lub jogurtem. Nie szkodzi mi nabiał, przynajmniej nie zauważyłam żadnej zmiany po zjedzeniu, więc jest dobrze. Gorzej z chlebem, ale powoli się przyzwyczajam na nowo. Polubiłam chleb żytni o dziwo, już mi bardzo smakuje. Jest tam co prawda mąka pszenna, ale raczej przeważa żytnia. Wiadomo, jak to w pieczywie sklepowym. Wybieram takie bez składników dodatkowych, w postaci chemicznych dodatków lub konserwantów. Najkrótszy skład jaki tylko znajdę. Czytam w miarę możliwości wszystkie etykietki, staram się rezygnować ze wszystkiego co ma w sobie syrop glukozowy - największe świństwo jakie istnieje, gorsze nawet od cukru, który występuje niemal wszędzie. Nie stosując go jednak w domu, dostarczam go więc (jeżeli już coś takiego jem bo wyboru brak) w niewielkiej ilości.
Jak widać zmieniłam swoje nastawienie do wyglądu i do żywności. Przestałam na każdym kroku zamartwiać się, że zjem coś "zakazanego" i od tego umrę. Co prawda, jeszcze mam takie przebłyski, ale staram się ich do siebie nie dopuszczać i przebijać przez świadomość. Może to zmiana w dosyć krótkim czasie od momentu podjęcia decyzji, ale taka już jestem. Jak o czymś zdecyduję, wprowadzam to w życie od zaraz. Poza tym jedząc więcej błonnika z pieczywa odwiedzam święty przybytek codziennie, a nie 1-2 razy w tygodniu, co było okropne. Mój organizm tak się zatruwał, że po kilku dniach czułam się strasznie... Zmęczona, spuchnięta i wszystko co najgorsze. Teraz, nie zapeszać, minęło. Zobaczymy za parę dni :).

Wczorajsze ćwiczonka zaliczone. Zwiększyłam obciążenie ciężarków i powiem wam różnica przeogromna. Dzisiaj ramiona mnie bolą że hej :D. W planach na dziś Yoga X. Zobaczymy, czy nie będę dzisiaj miała dnia wolnego, czy się ze wszystkim wyrobię, poza tym wiadomo, piątek. TO jedyny dzień kiedy nie mam ochoty na nic po powrocie z pracy. Robię obiad, sprzątam i lenię się do samego wieczora. Czy teraz będzie tak samo? Okaże się :). Udało mi się załatwić wyrwanie z pracy o 13, to będę wcześniej i zrobię kilka rzeczy w domu, jak sprzątanie, odkurzanie, mycie podłóg, obiad. Standardzik :). Aż sama się sobie dziwie, że mam w sobie tyle powera do działania. Powinnam być wykończona i leżeć do góry brzuchem, a tu proszę :).

Ćwiczenia są jednak zbawienne dla naszego ciała i duszy :).

czwartek, 24 października 2013

Dzień 55 ~ 10/90 ~

photo by: FreyaPhotos

Day 10 / Shoulders & Arms & AB Ripper X

No to już mój Łukasz zadbał o to, żebym nie popadła w żadne choroby. Postawił mnie na nogi i nie ma sprzeciwu :P. Kupił mi malutkiego batonika prince polo <3, którego oczywiście zjadłam, ale i tak zaraz spaliłam z cardio :). Po skończonym treningu poszłam się wykąpać, ochłonąć, wychodzę a na biurku co widzę? Filiżankę a w niej łyżka sorbetu malinowego, który leżał w zamrażarce chyba z 3 miesiące :). Kazał mi to zjeść, no to zjadłam, oczywiście nie omieszkałam pomarudzić :). Później zrobił mi na kolację kanapeczkę z chlebem żytnim i pasztetem (nie takim z puszki, normalnym robionym, w kostce, pychotka). Po prostu ją przede mną postawił i kazał zjeść. Znów. No ale dobra. Pochłonęłam z przyjemnością.
Widzę, że się o mnie martwi i troszczy. Ostatnio jadłam bardzo niewiele, o czym on nie wiedział, bo mu nie mówiłam. Nie chciałam. Ale w końcu się przyznałam i widzę, że robi wszystko abym się ogarnęła.

Kocham Go. Za to i za wszystko co dla mnie robi.


środa, 23 października 2013

Dzień 54 ~ 9/90 ~

photo by: ShinyHeels
Day 9 - Cardio X

Miałam wczoraj ciężki wieczór. Dzień zleciał w miarę znośnie, gdyby nie akcja z jakimś oszołomem pół godziny przed fajrantem. Dobrze, że nie był to jad skierowany do mnie. Współpracownica bo tej wykrzykiwance była cała roztrzęsiona, czemu się akurat nie dziwię. Ale nie ma co się tutaj wywnętrzać. W sumie nie moja broszka.
Co do wieczoru. Naszły mnie wątpliwości na wszystko co tylko robię w swoim życiu. Poczynając od zdrowia, idąc przez dietę i ćwiczenia na pracy kończąc. Miałam przeświadczenie, że wszystko jest bezsensowne, po co w ogóle się starać skoro i tak nie widzę wyników, kasy niewiele ledwo na życie starcza. Dzisiaj patrząc na to świeżym okiem zrozumiałam jedno. Zaczęłam swoje życie podporządkowywać jedzeniu, etykietkom i wiecznym wyrzutom sumienia, że jak zrobię dzień więcej przerwy w ćwiczeniach niż jeden w tygodniu to zaprzepaszczę całą pracę. Tak nie może być. Jedzenie ma być tylko paliwem a nie źródłem konfliktów wewnętrznych jak i zewnętrznych. Nie chcę, żeby tak było. Pogodziłam się ze swoją chorobą, muszę z tym żyć i kropka. Nie chcę całej wypłaty przeznaczać na jedzenie pro eko bo tak jest modnie, zdrowo itepe. Oczywiście, nie chodzi tu o to, że rzucę się na jedzenie torebkowe, zupki chińskie i inne świństwa, bo odrzuciłam to już dawno i uważam to za największy szit jaki istnieje w branży spożywczej. Pewnie, jest smaczne, bo naładowane ulepszaczami smaku, zapachu, koloru i Bóg wie co jeszcze. Mój żołądek i tak już cierpi, nie chcę go jeszcze bardziej obciążać takim "jedzeniem". Nie wrócę do tego, o nie. Chodzi mi o zdrowe produkty - chleb żytni, pełnoziarnisty, zdrowy, nabiał, sery, jogurty (których nienawidzę, ale chcę się przekonać..), płatki owsiane. No wszystko. Wiem, co mi szkodzi, jak winogrona, czy kasza jęczmienna. Organizm sam nam podpowiada co jest dobre a co nie dla nas samych. Testy na nietolerancję i tak mam w planach zrobić, to nieuniknione, tak samo jak gastroskopie i inne -kopie. Muszę wiedzieć, czy wszystko jest w porządku. Zaczęłam się na poważnie martwić, kiedy po zjedzeniu nawet jabłka odczuwałam mdłości i niesłychane bóle. Wszystko jednak w swoim czasie.
Inny wspomniany przeze mnie problem to ćwiczenia. Nie chcę z nich rezygnować bo w jakimś sensie uzależniłam siebie i swój czasu od tego ruchu. Odczuwam jednak ogromne wyrzuty sumienia, kiedy muszę zrobić dzień przerwy z powodów w zasadzie nagłych. Jak teraz - zapalenie pęcherza, pot tylko zaostrza infekcję i mogłabym tak do za*** śmierci łykać tabletki i nic by to nie dało. Staram się za wszelką cenę unikać antybiotyków i robić co w mojej mocy, żeby wyleczyć się sposobami domowymi i najmniej inwazyjnymi. Znając jednak siebie, zrobiłabym wczoraj te cardio. Nawet za cenę zdrowia. Odezwał się tutaj mój rozsądek - Łukasz - i zabrał mi buty. Tak zostałam zmuszona do siedzenia na pupie. Czy wyszło mi to na dobre? Nie chcę oceniać, ani się zagłębiać w ten temat, bo to studnia bez dna. Zawsze znajdę milion wymówek. Taka jestem. Potrzebuję to zmienić. Jest z tym żyć naprawdę trudno. Uwierzcie. Poczucie własnej wartości na tym bardzo cierpi i potem wychodzą takie komedie i kwiatki w postaci łez i szlochów w poduszkę. 
Kolejna kwestia - praca dodatkowa, domowa. Wspominałam kiedyś, co mam w planach, co chcę robić i z czym wiążę przyszłość. Nie robię jednak nic w tym kierunku, dosłownie nic. Dlaczego? Sama zadaję sobie to pytanie. Poddałam się? Uznałam, że to nie ma sensu i racji bytu? Nie wiem. I tyle. Nie potrafię się zmusić do tego, żeby przysiąść i obmyślić kilka spraw, zrobić sobie prowizoryczną listę tego co chcę zrobić. Cokolwiek. Jak się podnieść? No jak?

Podsumowując, po mojej kolejne rozmowie z Łukaszem, doszłam dzisiaj do wniosku, że powoli popadam w jakąś obsesje i chorobę. Eliminuję coraz to więcej rzeczy z mojego jadłospisu, bo uważam, że są dla mnie niedobre. To zakrawa na anoreksję lub ortoreksję. Chyba mi się udzieliło od kuzynki. Nie chcę tego :(. Tak bardzo czuję potrzebę dogadzania wszystkim i sprawiania im przyjemności i nie zawodzenia nikogo, że cierpi na tym mój organizm i jego dusza. Muszę z tego wyjść. Z tego dołka emocjonalnego. Nie chcę, aby jedzenie sterowało moim życiem. Zawsze myślałam, że mnie to nie dotyczy i dotyczyć nie będzie. Jak bardzo się wtedy myliłam :(. Znam tyle zasad zdrowego żywienia, na pamięć niektóre rzeczy się utrwaliły, a nie stosuję się do tego co doradzam osobom postronnym. Jestem hipokrytką...

wtorek, 22 października 2013

Dzień 53

photo by: scotto


1/10 za mną :D. Jest ciężko, ale daję radę i staram się z całych sił. Niestety przeszkadza mi to nieszczęsne zapalenie pęcherza, czy inne cholerstwo. Boli strasznie i dokucza :(. Nie wiem, czy nie powinnam jednak brać tego antybiotyku... 3 dzień jak na mnie to długo i poprawa niewielka. Nawet przeciwbólowe mało co pomagają na takie dolegliwości.
W ćwiczeniach jednak się nie uginam i daje dalej. Byłam wczoraj trochę na siebie zła, bo nie miałam siły robić niektórych ćwiczeń mimo, iż bardzo się starałam. Pocieszam się tym, że za parę tygodni będę silniejsza i uda mi się zrobić to wszystko poprawnie. Kiedyś na pewno się uda.

Dieta... Wczoraj zjadłam 2 kromki chleba żytniego. Chcę zbadać organizm, jak reaguje na niektóre składniki. PO zjedzeniu miałam bóle, nudności i rewolucje. Nie pogoniło mnie do łazienki, co dziwne. Pomęczyłam się z godzinę i przechodziło. Dzisiaj postaram się nie zjeść nic z glutenem i też przeprowadzę obserwacje. Nie wiem też czy te dolegliwości związane są z tym, że na 2 miesiące zrezygnowałam z tego glutenu, czy rzeczywiście mam medyczne uzasadnienie. Planuję i tak zrobić badanie z krwi na anty-tTG. Wtedy się zobaczy. 

Dzisiaj krótko. Zbyt źle się czuje a i w pracy cholerny młyn...

poniedziałek, 21 października 2013

Dzień 52 ~ 8/90 ~

photo by: LuizaLazar
Day 8 - Core Synergistics

Weekend minął zaiste leniwie i w atmosferze odpoczynku. Gdyby nie zapalenie pęcherza które męczy mnie od soboty, byłoby w ogóle rewelacyjnie. A tak dzisiaj musiałam wziąć urlop z pracy, bo 8 godzin nie wysiedziałabym w jednej pozycji przez to durne choróbsko. Do jutra musi mi przejść. Tablety w garść i jazda.
Pogoda jest dzisiaj przepiękna - za oknem nie widać nic taka gęsta mgła, od samego rana leje i jest generalnie cudownie. Ciśnienie też chyba leci, bo ogarnąć się to jakiś niewyobrażalny cud. Tak jest, zaczynami kolejny tydzień.

~ * ~

Jestem po pierwszym oficjalnym tygodniu p90x. Zrobiłam wszystko co zaplanowałam, nie wliczając tego jednego dnia odpoczynku psychicznego. Jeszcze ciężko mi się przyzwyczaić do codziennych ćwiczeń i to niezbyt lekkich, ale nie mogę się tego spodziewać po kilku dniach. Co prawda już widzę małe efekty na swoim ciele. Tyłek zrobił mi się superowy i podniesiony a to już wielki plus ! Na rękach widoczne mięśnie, plecy też zaczynają się ładnie kształtować. Warto było zacząć, oj warto. Zła jestem jedynie, że tak późno do tego dojrzałam, ale cóż, bywa i tak. Do świąt powinnam być już po 2,5 miesiąca treningów, więc powinno być już cokolwiek widoczne. Najbardziej zależy mi na brzuchu i ramionach, bo to moje największe kompleksy. Nogi zawsze można ukryć za dobrymi spodniami, ale chodzić cały czas w dłuższym rękawku i luźnych bluzkach nie bardzo mi się uśmiecha. Chciałabym na sylwestra założyć ładna sukienkę.. Oj jak mi się marzy sukienka, to sobie nie wyobrażacie. To prawda, jestem typem "chłopczycy", tzn lubię luźne, wygodne ubrania nie krępujące ruchów. Marzy mi się jednak coś eleganckiego, żeby Łukaszowi szczęka opadła :). To chyba byłaby największa motywacja do dalszej pracy nad sobą :). Ah...

Co do diety, trzymam się na razie fest. Wczoraj zjadłam tylko 2 ciasteczka upieczone przez mamę. Pyszne! Cały tydzień trzymam się zawsze dzielnie, nie ciągnie mnie do niczego "niedobrego" więc to i tak sukces. Miałam ochotę na więcej, ale zamiast tego jadłam winogrona. Zdrowszy wybór cukrów :). Zjedliśmy pyszny obiad, pogadaliśmy z tatą na skype (wraca już za tydzień, jupi !!), poplotkowałam z mamą. Zeszłyśmy tez na temat tych wszystkich diet, sposobów odżywiania i tego typu spraw. Doszło również do poczynań kuzynki. Nie wiem czy wspominałam, ale ostatnio strasznie zaczęła mnie drażnić. Jestem jej wdzięczna, że chce mi pomóc, ale zdecydowanie nie dociera do niej, że nie będę dostosowywać swojego życia do wagi kuchennej i łazienkowej. Nie zmienię wszystkiego w swoim życiu, tylko po to żeby dobrze wyglądać. Jest to dla mnie bardzo ważne, ale zdecydowanie ważniejsze jest życie w szczęściu. Wiem, że Łukasz długo nie wytrzyma, a mając ciężką pracę fizyczną musi w domu zjeść coś konkretnego. I tak udało mu się już zrzucić trochę brzucha, jeszcze dużo brakuje, ale teraz przynajmniej spada z niego powoli. Moja waga stoi, ale uznałam, że centymetry są ważniejsze. Te również troszkę wzrosły, ale to normalne, po tygodniu intensywnego treningu, że mięśnie spuchły i nabrały wody. Tydzień i spadnie cała opuchlizna. Trzeba przyzwyczaić organizm, nie ma wyjścia. Nawet specjalnie spytałam o to Łukasza, czy to prawda, a nie jakaś bujda. Potwierdził, poparł to również jakimś artykułem w internecie, z filmem czy czymś tam, bo kiedyś oglądał. Jemu wierzę. Bezgranicznie.
Od wczoraj wprowadziłam kromkę chleba żytniego na zakwasie do jadłospisu. Nie jest tak najgorzej jak sądziłam. Troszkę bulgotniki się odzywają, ale trwa to tylko chwilę. Nie chcę popadać w paranoję i skrajność. Poza tym, przypomniałam sobie, że przecież można jeść takie produkty pełnoziarniste, jeżeli nie udaje się zrezygnować całkowicie z glutenu. I to najważniejsze. Zauważyłam też, że dieta beglutenowa stała się ostatnio bardzo modna. Jak ktoś nie umie schudnąć, to na 100%jest to wina glutenu i trzeba koniecznie zrezygnować. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy, że wszystko organizmowi jest potrzebne. Można bardzo ograniczyć, ale żeby zrezygnować calkowicie bez poparcia medycznego, nie jest najrozsądniejsze. Wiem, przechodziłam to przeciez na własnej skórze i mówię z doświadczenia. Ponadto, przejście na taką dietę jest straszliwie drogie. Firmy produkujące takie produkty nieźle zarabiają na chorych i osobach takich jak ja. Przy niskich zarobkach to bardzo trudne do wykonania. Takie niestety są realia. Tak samo jak bycie EKO. Takie produkty są zazwyczaj 2-3 razy droższe niż takie kupione w normalnym markecie. Do czego to doszło, żeby zarabiać na zdrowiu... Nigdy nie zrozumiem, dlaczego jedzenie nafaszerowane chemią jest tańsze tyle razy od zdrowych składników. Nie zrozumiem...

piątek, 18 października 2013

Dzień 49 ~ 5/90 ~

photo by: gigi50
Day 5 - Legs & Back, AB Ripper X

Czuję dzisiaj każdy możliwy mięsień... Każdy staw. Jestem wykończona, wszystko mnie boli.... Yoga to rzeczywiście najtrudniejszy zestaw ćwiczeń jaki przyszło mi wykonywać... Dotrwałam do połowy treningu i Łukasz kazał mi przerwać. Ledwo stałam na nogach, pot ze mnie leciał...Przed samymi ćwiczeniami byłam już zmęczona, więc tutaj szukam przyczyny. No nic, następnym razem postaram się przebrnąć przez więcej lub nawet całość.

~ * ~

Mój komputer powinien już wylądować w koszu na śmieci... Mam go serdecznie dosyć. Nie dość, że padł mi ten zasilacz, który trzeba było na szybko kupować i wymieniać, to teraz popsuła mi się literka... Wyłamał się jakiś plastik i nie mogę go włożyć z powrotem... Musiałam wykonać myk i podmienić brakującą literkę klawiszem którego nie używam (padło tutaj na End) i póki co tym się zadowolić. Znalazłam w sklepie internetowym możliwość kupna pojedynczych klawiszy, ale sztuka kosztuje 15 zł, kiedy całą klawiaturę można kupić za 50 zł. Paranoja :/. Już najchętniej bym się pozbyła tego grata i kupiła nowego. Najchętniej stacjonarnego PC-ta. Ehh...Wszystko sypie się na łeb na szyję, a pieniędzy tylko brakuje. I weź się tutaj człowieku trzymaj i nie załamuj...

~ * ~

Już mija tydzień, od kiedy dałam kuzynce moje wymiary, wagę i wypełnioną ankietę. Z jej strony wciąż cisza. O pomoc prosiłam ją z 2 miesiące temu jak nie więcej i nie dowiedziałam się od tej pory niczego rewelacyjnego. Ja rozumiem, ma swoje życie swoje sprawy, nie przeszkadza mi to, ale kurczę mogła powiedzieć, że nie ma czasu a ja czekam jak durna. Gdybym sama się nie zdecydowała na zmianę pewnych nawyków żywieniowych i zrezygnowaniu z różnych produktów, stałabym wciąż w tym samym miejscu od niemalże 50 dni. Chyba jestem zdana sama na siebie, jak zawsze... W dodatku przestał smakować mi już chleb bezglutenowy i zaczęło mnie to męczyć. W głowie krążą myśli, czy nie kupować normalnego razowego czy innego. Trudne decyzje mnie czekają :(...

~ * ~

Wiem, że może nie jest to odpowiednie miejsce na tego typu wywody, ale muszę z siebie coś wywalić. Co mnie irytuje ostatnimi czasy. Wiecie co to takiego? Wrzucanie zdjęć swoich dzieci na portale społecznościowe. Codziennie, po 3 sztuki, albo swoje zdjęcia ciążowe, niby artystyczne a wychodzi z tego nie wiadomo co. To jest po prostu okropne... Nie mam nic do posiadania dzieci, sama chcę mieć, ale bez przesady. Zmieniać swoje zdjęcie profilowe na zdjęcie noworodka, do tego zdjęcie w tle i wszystko inne możliwe, podniecanie się że syn/córka zrobiło pierwszą kupę do nocnika, no na miłość boską trochę ogłady ludzie kochani...Nie wszyscy musza i chcą o tym wiedzieć... Oczywiście istnieje możliwość wyłączenia sobie takiej osoby z widoku, ale po to mam ją w znajomych żeby wiedzieć co się u niej dzieje. Ostatnio zastanawiam się czy nie zlikwidować sobie konta i mieć święty spokój. Jest to jednak jedyny sposób komunikacji z niektórymi osobami, więc trzyma mnie jedynie to. Albo mój ostatni bulwers... Syn koleżanki skończył roczek. Ok wszyscy czekali na urodziny bla bla, wiadomo wielkie wydarzenie. Rozumiem to. Ale cholera, rozpływanie się nad tym faktem od 2 tygodni poprzedzających te cholerne urodziny? Pisanie jakimś dziwnym językiem ze swoimi "kochanymi" siostrami, z którymi jeszcze jak dzisiaj pamiętam prawie się nienawidziły? Porażka... Myślałam, że rzygnę... Milion buziaczków, serduszek, uśmieszków, no do zrzygania. To nic, że dziewczyna sama wychowuje dziecko bo jakiś gówniarz zrobił jej brzuch i uciekł za granicę czy Bóg wie gdzie. Kogo to obchodzi. Mówię wam. To jest paranoja dzisiejszego świata...

czwartek, 17 października 2013

Dzień 48 ~ 4/90 ~

photo by: xOronar
Day 4 - Yoga X

Tydzień leci niesamowicie szybko. Zanim się obejrzę, będą przygotowania do wigilii i sylwestra. Za szybko zdecydowanie zlatuje mi to życie. Za szybko...

Widziałam się wczoraj z mamą po jej 3 dniowym pobycie w szpitalu na hematologii. Od razu poczułam się lepiej. Zobaczyłam, że radzi sobie bardzo dobrze, jest pogodna no i oczywiście zmęczona. Ciężko przeżyłam te ostatnie 3 dni, ale teraz jest już naprawdę dobrze. We wtorek, miałam małe załamanie psychiczne. Czułam się jak zagubione dziecko we mgle. Przyszłam do domu i działałam jak automat. Sprzątanie, odkurzanie, zmywanie, obiad. Zostawiłam tego dnia też ćwiczenia. Nie dałam rady. Nie fizycznie. Psychicznie. Łukasz pomógł mi to zwalczyć. Przeleżeliśmy w łóżku od godziny 17, rozmawiając, oglądając telewizję. Na przytulaka. Bardzo mi to pomogło i jestem mu niezmiernie wdzięczna. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym go nie miała...

Czeka dzisiaj na mnie Yoga X. Czuję, że będzie ciężko. Pogoda za oknem jest po prostu straszna, nie nastraja dobrze do czegokolwiek, ale zmuszę się. Nie mogę już opuścić jednego dnia. Przyzwyczajenie przychodzi po miesiącu, muszę dotrwać. Tym bardziej, że efekty już są widoczne. Nie rewelacyjne, ale są. Jest dobrze.

Nie piszę ostatnio nic o odżywianiu w mojej chorobie. Cóż, nie ma nic do omawiania. Trzymam się bezglutenu, bez laktozy, ograniczam cukier do minimum, jeśli już to trzcinowy nierafinowany. Nie piję kolorowych napojów, tylko 100% sok pomarańczowy i wodę, do tego mięta, herbata. Ograniczam chemię spożywczą, czytam etykiety, wybieram najprostszy skład. Staram się żyć zdrowo. Nie wychodzi mi to bardzo rewelacyjnie, ale nikt nie jest idealny. Waga raczej stoi w miejscu, cm lecą. W końcu zacznie maleć, jak tylko organizm przestawi się na tryb codziennego ruchu. Obiecałam sobie, że na wagę stanę dopiero w listopadzie i muszę wytrzymać do tego czasu. Jeżeli do tej pory nie zmaleje chociaż o kg, to zastanowię się nad tym co robię źle. Czy nie zacząć jeść normalnie. Na razie temat zostawiam.

wtorek, 15 października 2013

Dzień 46 ~ 2/90 ~

photo by: WhiteBook

Day 2 - Cardio X

Udało mi się przetrwać wczorajszy trening - Core Synergistics. Nie było łatwo, oj nie, ale się udało. Były momenty, kiedy myślałam, że się rozpłaczę z niemożności wykonywania niektórych ćwiczeń - z powodu bólu mięśni i ogólnego wyczerpania, ale zacisnęłam zęby i dotrwałam do końca. Spocona i czerwona jak burak, ale szczęśliwa, wskoczyłam pod prysznic i odżyłam. Chyba zaczynam powoli to lubić :). Dopiero drugi tydzień, więc nie będę zapeszać, ale jest dobrze :). 
Dzisiaj czeka na mnie Cardio X, więc coś co już znam całkiem dobrze. Obeznałam się z ćwiczeniami i wiem mniej więcej na co mnie stać. W czwartek Yoga. 1,5h trwające ćwiczenia. Nie wiem jak to przetrwam. Są to ponoć najtrudniejsze treningi w całym zestawie p90x. Zobaczymy...

Co do komputera, wczorajsza diagnoza okazała się jednak słuszna i musiałam zamówić z allegro nowy zasilacz. No to wyszedł niespodziewany zakup zamiast spodni... No nic, może w przyszłym miesiącu. Najbardziej brakuje mi lapka w pracy, kiedy muszę siedzieć przy tym gracie, który ledwo chodzi, ale przynajmniej mam internet. Wieczorem jednak mi tego nie brakowało. Znalazłam czas na posprzątanie domu, zrobienie obiadu, ćwiczenia i ogólny odpoczynek. Taki odwyk czasami dobrze robi :).

W pracy znów sama, tak jak podejrzewałam. Już naprawdę nic mnie nie zdziwi. Nic.

poniedziałek, 14 października 2013

Dzień 45 ~ 1/90 ~

photo by: JunJun510

Day 1 - Core Synergistics

Nie powinnam wychodzić dzisiaj z domu. Wiedziałam, że coś będzie nie tak z tym dniem, miałam dziwne przeczucie. I niestety sprawdziło się. Zachodzę do pracy, rozkładam się jak zawsze, komputer te sprawy. Podłączam do prądu zasilacz. Nie działa. Myślę, no nie, jeszcze tego mi teraz brakowało... Kopię, stukam, kręcę. Nic. Cholerna lampka nie chce się zaświecić. Poszłam do informatyka, może on coś poradzi. Diagnoza - zasilacz do wymiany. Zajebioza. I pomyśleć, że to dopiero początek dnia.
Jedynym pozytywnym akcentem jest dzisiaj zmiana w moich wymiarach. Musiałam podać kuzynce aktualne centymetry. Po tygodniu ćwiczeń ubyło mi 4cm z brzucha, 2cm z bioder, 1cm z uda i 1,5cm z łydki. Łącznie 8,5cm w przeciągu zaledwie tygodnia ! To dopiero motywacja :). Teraz kolejne pomiary przeprowadzę już po 30 dniach z p90x. Może i zdjęcia wtedy sobie pyknę? I dzisiaj też? Zobaczymy. Oczywiście zostaną one tylko dla mojej wiedzy, ludzie nie muszą widzieć tego jakie mam cielsko :).
W planach dzisiaj Core Synergistics, czyli mały hardcore jak dla mnie, ale przeżyję! Dałam radę ostatnio, dam i teraz ! Marzy mi się zrobienie normalnej pompki. Oj tak ! Najgorzej, że w czwartek czeka mnie praca na drążku, a ja go po prostu nie mam ! Muszę coś wymyślić bo będzie ciężko. Mam niby gumę, którą można zastąpić ćwiczenia na wyżej wspomnianym, drążku, ale nie za bardzo jeszcze wiem jak. W dodatku ostatnio mi się porwała i muszę ją zszyć, bo poszło kółeczko w zaczepie na rączce. Na szczęście to nie guma. No nic. Coś poradzimy.

~ * ~

Dzisiaj znów jestem sama w pracy, nie wiadomo jak będzie jutro. Zaczyna mnie to już powoli irytować. Współpracownica przepracowała w tym miesiącu może tydzień i to nie cały. Nie ma to jak zadowolenie z takiego pracownika, nie ma co. Ja trzymam urlop na same święta, żeby mieć 2 tygodnie wolności, łącznie z sylwestrem. Ona? Będzie brała bezpłatny bo już jej zaczyna brakować. I jeszcze narzeka, jak to jej ciężko tutaj w pracy. Przesiedzi cały dzień, pogada, ponarzeka i pójdzie do domu. Ciężka praca. No dobrze, rozumiem, że ma swoją własną pracownię, która przynosi większe zyski, ale kurczę. Albo jedno, albo drugie, a jeżeli chce już robić dwie rzeczy na raz, to niech chociaż nie narzeka. I tyle.
Kierownik referatu też poszedł na urlop zdrowotny, bo zrobił coś z łokciem. Żyć nie umierać. Był miesiąc na urlopie, wrócił na tydzień i znów laba. Fajna praca, prawda? A mówią, że młodzi to lenie. Nieprawda. My białe murzyny od czarnej roboty. Im się nie chce? Dajcie nam! My chętnie weźmiemy ! Pff...

Nie wiem co ja dzisiaj pocznę w domu, bez komputera, jak ja ćwiczyć będę? Muszę zgonić Łukasza ze stacjonara na godzinę jak tak :(. Jak to życie uzależnione jest od komputera... Nieprawdopodobne...

piątek, 11 października 2013

Dzień 42 ~ 5/7 ~

photo by: gigi50
Dzisiaj mam bardzo zły dzień. Od samego rana. Schowałam ostatecznie wagę, bo to nie ma najmniejszego sensu, tylko przez nią później mam tak zepsuty dzień. Wiem, nie powinnam się przejmować, bo @ i tak dalej, że woda, ale już chyba nie docierają do mnie i te wymówki. Wmawiam sobie, że to moja wina i robię wszystko źle. 
Mam chwilę załamania, straciłam wiarę w to co robię, po 42 dniach. Nadszedł ten pierwszy długo oczekiwany kryzys. Dodatkowo nie ćwiczyłam wczoraj, ze względu na bóle brzucha. Przesunę sobie po prostu przerwę i będę robić dalej jak trzeba. Poza tym wciąż się zastanawiam, czy naprawdę potrzebny jest mi ten tydzień przygotowujący. Radzę sobie całkiem nieźle, a w ciągu tygodnia wypadło 3 lub 4 razy cardio, co dla mnie jest za dużo i za nudno. Następne tygodnie są tak fajnie ułożone, że codziennie mam inny trening więc na pewno się nie znudzę. Nie działabym przerywać, ale czuję, że powoli się nudzę, a u mnie to przychodzi bardzo szybko. Dodatkowo obejrzałam wczoraj co mnie czeka w Core Synergistics i się przeraziłam. Czuję, że nie dam rady, że nie jestem gotowa. Oczywiście nie stwierdzę póki nie sprawdzę, ale najzwyczajniej się boję. Nie wiem co robić. 

Patrząc w rózne lustra, mam wrażenie, że wszystkie kłamią. Nienawidzę tych wielkich zwierciadeł w sklepach. W każdym mogę zobaczyć coś innego, w dodatku światło jest tak ustawione, żeby pokazać każdy najmniejszy defekt sylwetki. Chciałam tylko zmierzyć bluzę, a wyszło jak zawsze. Kolejna zraza do zakupów na najbliższy miesiąc. Chciałam uciec ze sklepu jak najszybciej. Dlatego preferuję kupowanie w internecie. Nie muszę siebie oglądać.

Zazdroszczę dziewczynom, na których wszystko leży idealnie, co nie włożą jest perfekcyjnie... Do tego wszystkim tak waga ładnie spada a starają się czasem mniej ode mnie. To deprymujące. Dlatego własnie mam takie dni jak dzisiaj, kiedy chciałabym rzucić to wszystko w cholerę. Mam dosłownie małą depresję jesienną. Chciałabym się tylko położyć, zasnąć i przespać cały dzień i wszystkie smutki...

czwartek, 10 października 2013

Dzień 41 ~ 4/7 ~

photo by: Nigrita

Nadszedł ten dzień. Nieszczęsny @. Miałam nadzieję, że najgorsze przespałam, ale oczywiście się myliłam. Teraz siedzę sobie w pracy przy biureczku i męczę się ze skurczami.. Mam oczywiście w torebce tabletki przeciwbólowe, ale nigdy nie biorę takich specyfików bez potrzeby. Tylko wtedy, kiedy nie daję rady już wytrzymać. Nie chcę się uodparniać na leki. Takie mam zdanie i go nie zmienię :)

Jak można zauważyć, dodałam w tytule cyferki. To takie oznaczenie dla mnie samej. Dotyczą one ćwiczeń. Pierwsza to kolejny dzień treningu, a druga to całość. W tym przypadku mam 7 dni przygotowujących, a aktualnie jestem na dniu 4. Potem będzie już .../90 czyli jako całościowy program. Kiedyś już stosowałam podobne oznaczania i bardzo mnie to motywowało do pracy. Nie wiem jednak jak będzie dzisiaj, z racji @ i bolącego podbrzusza, ale liczę na to, że przejdzie do wieczora. Nie chciałabym robić przerwy, bo wiem czym to grozi. Totalnym rozleniwieniem. Pamiętam jak jeszcze w tym roku ćwiczyłam z Łukaszem p90. Robiliśmy przerwy co 2 dni, potem prawie co drugi dzień i w końcu przestaliśmy w ogóle. Teraz wolę nie popaść w ten wir odpoczynku. Tym bardziej, że mam za sobą dopiero 3 dni pracy a już czuję poprawę. Malutką, ale zawsze jest. Pierwszy trening był okropnie męczący, robiłam przerwy bardzo często, zwłaszcza na koniec. Wczoraj wypadło mi również cardio x i przyznam, że przerw miałam może 3 lub 4 i dobrnęłam do końca. Było ciężko, nawet bardzo momentami, ale powoli wydłużam czas ćwiczenia. W poniedziałek robiłam kilka powtórzeń, wczoraj już znacznie więcej. To chyba jednak coś znaczy.

Lubię oglądać filmiki motywujące z przemian ludzi, którzy ukończyli p90x. Są oczywiście zdumiewające, ale kiedy wczoraj przeleciałam jeden z nich, troszkę się zdołowałam. Nie tym, że ktoś źle wyglądał, wręcz przeciwnie (i był to w dodatku facet, więc nie mam co porównywać siły i muskulatury), lecz wizją tego, że mogę sobie nie poradzić. Nie mam jeszcze całego sprzętu, jak drążka do podciągania, nawet ekspanderów (ostatni porwał  Łukasz :P nie skomentuję :P). Jedyne moje pomoce to ciężarki i mata. Nie mam na to zbędnej kasy i po prostu martwię się, że nie podołam. Nie zrezygnuję, o nie. Znajdę rozwiązanie. Na pewno. Poszukam tanich rozwiązań i przekalkuluję wydatki. Najgorzej, że i mąki mi się powoli kończą a jest dopiero 10, więc nawet nie połowa miesiąca. Wnerwiające, tym bardziej, że nie mogę sobie pójść do sklepu i po prostu kupić co mi się podoba... Frustracja !

Wybaczcie, że dzisiaj taki ponurawy wpis, ale pogoda za oknem idealnie odwzorowuje mój nastrój :)

środa, 9 października 2013

Dzień 40

photo by: Alexie12

Nastała kolejna pełna dziesiątka :). Moja waga co prawda się na mnie obraziła, ale nie zamierzam się tym przejmować. Robię dalej swoje. Staram się jak mogę i tylko to się liczy, a nie jakieś cyferki. Co prawda jest to motywujące, kiedy widać ciągłą poprawę, ale moje ciało zawsze żyło swoim własnym życiem. Chyba do tego przywykłam. Nie będę już zwalać winy na sprzęt lub stare baterie. Tak po prostu jest i już. Poza tym, zbliża się @, a wtedy nie powinnam wchodzić na wyrocznię. 

Jest dobrze :).

Wczoraj zaliczyłam kolejny trening p90x - x stretch. Powiem jedno. Rewelacja ! Nigdy nie myślałam, że godzinne rozciąganie i to w towarzystwie Toniego może być tak relaksujące. Niektóre ćwiczenia, które z początku wydawały się ekstremalne okazały się w moim przypadku niezwykle proste. Oczywiście część z nich robiłam w formie uproszczonej, bo organizm po tak długim okresie zastoju mam spięty, ale starałam się z  całych sił. Nie wiem dlaczego, ale ćwiczenia wymagające giętkości najbardziej mi się podobają. Jedni lubią skakać i wylewać siódme poty, ja kocham ćwiczenia relaksujące. 
Dzisiaj czeka mnie dzień z cardio x. Czuję wszystkie mięśnie, zwłaszcza ramiona i te przylegające do łopatek i żeber, ale dam radę :). O dziwo nogi mam wyjątkowo silne, pewnie dzięki codziennemu wchodzeniu po schodach na 3 piętro w jedną i drugą stronę. Dzięki staremu budownictwu nie mamy tutaj windy i słusznie. Trochę ruchu nie zaszkodzi, a i starsze babki trochę się poruszają, to tylko dobre dla zdrowia.

Wiecie co jest najgorsze podczas ćwiczeń? Nie to, że pocę się jak świnia albo nie daję rady robić niektórych "pozycji" bo ciało odmawia mi posłuszeństwa. Nie. Najgorszy jest mój... pies :P. Jest po prostu niemożliwa, kiedy tylko kładę się na ziemi lub klękam, ona zaraz podchodzi i próbuje na wszelakie sposoby przeszkadzać. Leżę twarzą do góry, jak w pozycji do robienia brzuszków, a ona podbiega, wącha tym swoim mokrym nochalem i próbuje lizać po twarzy :P. No i weź tu coś rób, jak ona akurat teraz poczuła chęć okazania miłości. I tak jest za każdym razem, bez wyjątku. Wyjątkowo polubiła tez moja matę, która jest dla niej wyjątkowo mięciutka i wygodna, jak tylko znajdzie chociaż kawałek wolnego miejsca to się wykłada. A spróbuj ją zgonić. Zejdzie, a za chwilę znowu wraca. Paskuda :).

~ * ~

Dzisiaj czeka mnie chyba kolejny ciężki dzień w pracy. Wczoraj od godziny 9 sprawdzałam dokumentację czy nie ma w niej różnic i błędów. Do 15 nie udało mi się skończyć, teraz czeka mnie część dalsza. Do tego znów trzeba jechać na odbiory usterek, bo ostatnim razem nie pojawił się przedstawiciel firmy wykonującej termomodernizację budynków. Coś czuję, że i dzisiaj będzie podobnie, bo zwrotka z pismem informującym do nas nie wróciła. Dostali co prawda faks, ale wiadomo, oryginału nie ma. A potem przy telefonie jeszcze udają, że o niczym nie wiedzą. Szkoda słów. Jest jednak jeden plus. Protokoły mamy już spisane, zostanie tylko podpisać i dodać ewentualne nowości. Może szybko zleci. Chociaż z drugiej strony będąc w terenie czas szybciej leci i nie muszę spoglądać co 10 minut na zegarek. Pamiętam był na początku mojej pracy taki czas, kiedy musiałam się przyzwyczaić do siedzenia po 8h. Wiadomo, wcześniej wstawanie o której się chciało, konkretna laba. Przestawienie się na system pracowniczy było raczej trudne. Ale udało się. Teraz siedząc cały dzień w domu nie mam co ze sobą zrobić. Aż dziwne. Nie lubię tej roboty, jest monotonna i nadzwyczaj nudna, ale brakowałoby mi jej. Wypłata jest zawsze tego samego dnia miesiąca, mam tę pewność. Mogłaby być wyższa, ale nie od razu Rzym zbudowali. Dojdę powoli do podwyżek (oby!).

Właśnie wróciłam z zesłania. Oczywiście nas pan Inspektor i pani z firmy olali :). Trudne do przewidzenia..

poniedziałek, 7 października 2013

Dzień 38

photo by: justashadowleft

Czas leci nieubłaganie. Nawet nie wiem kiedy zleciał ten rok. Zanim się obejrzę będę znów ubierać choinkę i szykować świąteczne potrawy i słodkie przysmaki. 
Zawsze o tej porze łapie mnie chwila zadumy nad swoim własnym życiem, co zrobiłam, czego nie, a co mogłabym zmienić. Co roku układam noworoczne postanowienia, których i tak się nie trzymam z różnych powodów. Dobrze, że teraz poczyniłam jeden krok w dobrą stronę i zawalczyłam o swoje zdrowie i wygląd. Nie jest to w pełni krok idealny, ale dopiero wielu rzeczy się uczę i do niektórych powoli dojrzewam. Nie mogę uwierzyć w to, że za chwilę będzie równe 40 dni z ograniczeniem glutenu. Tak, piszę "z ograniczeniem" nie zrezygnowaniem. Dlaczego? Cóż, miałam ostatnio wiele przemyśleń na ten temat. Doszłam do wniosku, że nie jestem chora na celiakię, więc jedząc produkty zawierające śladowe ilości tego składnika krzywdy sobie nie zrobię. Jednak mój organizm już się od niego odzwyczaił i kiedy tylko zjem kawałek pieczywa lub nawet ciasta z mąką pszenną, jelita wołają o pomstę do nieba. Mam niewiarygodne rewolucje i bóle. Nie są jakieś silne lub powodujące niemożność ruchu, ale dokuczliwe.
Nabiał również ograniczyłam do minimum. Jedyny jaki spożywam to mleko bezlaktozowe (przerzuciłam się z ryżowego, bo jest tańsze i dużo smaczniejsze a najzwyczajniej mnie nie stać na kupowanie produktu za 10zł częściej niż raz na tydzień) i śmietana do sałaty, ogórków lub pomidorów, zależy od chęci. Z tylu rzeczy porezygnowałam. Czy mi ich brakuje? Czasami, kiedy muszę jeść trochę czerstwe kawałki chleba lub kiedy muszę myśleć nad posiłkami. Nie brakuje mi serków i innych specyfików, bo jadłam je po prostu raz na miesiąc, ponadto kiedyś byłam na diecie i białkowej i SB i mam po prostu obrzydzenie. 2 tygodnie niemalże na samych serkach. Okropność. Do takich decyzji człowiek chyba dojrzewa z wiekiem i dopiero wtedy widzi swoją głupotę. Ale cóż, to były czasy studiów, czyli okres wiecznej nauki :).
Miałam też ostatnio kilka dni zadumy i zastanawiałam się, czy nie przerzucić się po prostu na pieczywo pełnoziarniste i żytnie. Nie jest to chyba najlepszy pomysł. Jak pomyślę o tym smaku to od razu mnie odrzuca. Niektórzy uwielbiają takie pieczywo, ja niestety nie. Jest dla mnie zbyt kwaśne, ciężkie i niesmaczne. A nie lubię się zmuszać to rzeczy, których nie trawię. Tak samo makaron. Pełnoziarnisty, ciemny? Smakuje jak piasek. Oblecha. Równie dobrze mogłabym iść do babci i zjeść trochę piaskownicy. Dla mnie jedno i to samo.

Dosyć już o jedzeniu. Czas przejść do sfery ćwiczeń. Dzisiaj zaczynam ponownie tydzień przygotowujący do p90x. Niestety ostatni nie wypalił, z wielu powodów, ale teraz już jestem przygotowana. Zakitrałam od mamy świetną matę dzięki której nie będę się ślizgać po swojej nieszczęsnej podłodze, więc mogę działać :). Postanowiliśmy też z Łukaszem, że kupimy sobie drążek do zamocowania na suficie. Nie na ścianie lub framudze, gdyż: 1 - nie mamy framugi, tylko w łazience, co automatycznie odpada, 2 - ściany mamy raczej w bloku niepewne i sufit będzie zdecydowanie solidniejszy. Jedyny problem jaki dla siebie widzę to jak mam do tego cholerstwa później dosięgnąć? Muszę to przemyśleć w kierunku logistycznym :). Mam na to jednak jeszcze trochę czasu.
Powiem tutaj, że ostatnio nawet brakowało mi tych ćwiczeń z Tonym. Niby zrobiłam tylko te 20 minut treningu jeden jedyny raz, ale dało mi to powera i chęć do dalszej walki. Poza tym, bardzo motywuje mnie wizja przyszłych zmian i nabrania siły i wigoru. Wiadomo jak wpływa na samopoczucie pogoda jesienno-zimowa. Mam głęboką nadzieję, że treningi mi pomogą, nie tylko w kształtowaniu sylwetki :). 
Czuję też, że moje wyniki nie ulegaja chyba zmianie, bo nie odczuwam już objawów niedoboru hormonu TSH. Nie jestem jakoś specjalnie śpiąca i wiecznie zmęczona (nie liczę tutaj poranków, bo wstając o 5:40 kiedy jest jeszcze ciemno każdy marzyłby o powrocie pod kołderkę), moje łokcie wróciły do stanu regeneracji, a zawsze miałam z nimi problemy (ostatnio miałam tak suche, że skóra mi pękała, a w prawej ręce schodziła dosłownie płatami), nie jest mi ciągle zimno. Czuję ogólną poprawę. Nie wiem, czy to kwestia zmiany nawyków, czy wina innych czynników. Okaże się przy kolejnej wizycie co ma mi Pani doktor do powiedzenia. Jeżeli wyniki mi się poprawiły, to muszę zobaczyć jej minę, kiedy powiem jej o diecie bezglutenowej i bezmlecznej. Czy coś powie? Okaże się :).

~ * ~

Rozmawiałam wczoraj z mamą na temat stanu mojego zdrowia. Nie chodzi już tutaj o tarczycę. Kazała mi pójść do mojej lekarki rodzinnej i poprosić o skierowanie do szpitala na badania w kierunku bólów brzucha. Co się za tym kryje? Gastroskopia i kolonoskopia... Same wyrazy już powodują u mnie mdłości... Gastro miałam będąc małą dziewczynką z podstawówki i nie wspominam tego jakoś rewelacyjnie. Nie, żeby bolało, ale jest to tak nieprzyjemne, aż obrzydliwe. A o badaniu od drugiej strony nie wspomnę, bo nie miałam, ale jest to na pewno niefajne. Myśląc jednak o swoim zdrowiu, powinnam chyba jednak je zrobić, tym bardziej, że dzięki nim wykryto u taty chorobę, którą udało się wyleczyć. Tak samo powinnam zrobić testy pokarmowe, ale nie bardzo wiem gdzie i jak się to robi. Do kogo mam się z tym udać. Bladego pojęcia nie mam. Muszę się troszkę zainteresować i poczytać na ten temat informacje. Powinnam zrobić te badania, choćby ze względu na chęć posiadania dziecka i moje teraźniejsze problemy trawienne. Przynajmniej dla własnej wiedzy. 

~ * ~

Wiecie co mnie ostatnio zafascynowało? Joga. Najzwyczajniej w świecie joga. Przeglądając różne pozycje ćwiczeniowe, po prostu się w nich zakochałam. Od kolejnego wejrzenia. Marzę o tym, żeby być kiedyś na tyle silną i giętką, aby bez trudności je wykonywać i jeszcze przy tym się maksymalnie zrelaksować. To jest mój nowy cel do osiągnięcia w sferze cielesnej. Muszę nad tym ciężko pracować, ale myślę, że warto. Dla mnie samej :).

czwartek, 3 października 2013

Dzień 34

photo by: shadddow
Moja waga idzie w kąt. Zważę się oficjalnie ostatni raz w sobotę i chowam ja do szafy. Nie chcę, żeby zawładnęła moim życiem i samopoczuciem. Muszę zdać sobie sprawę z tego, że chudnę dużo wolniej niż normalna osoba i nie powinnam ważyć się często. Postanowiłam, że kolejne ważenie przeprowadzę po pełnych 30 dniach z p90x. Będzie to wg moich wstępnych obliczeń dnia 12 listopada. Około. Będzie to dla mnie chociaż drobna motywacja do tego, aby nie robić przerw tylko trwać w postanowieniu i skończyć chociaż ten jeden program treningowy. Poza tym, rewelacyjne rezultaty jakie można po nim uzyskać raczej motywują niż odwrotnie. Kolejne ważenie, czyli po 60 dniach wychodzi 12 grudnia. Ostatnie, po 90 dniach nie oszacuję, bo wiadomo wypadają w międzyczasie święta, później sylwester, tym bardziej, że nie wiem czy będę u siebie na miejscu. Na razie planów brak, ale muszę brać wszystko pod uwagę. 
Tak to jest u mnie z planowaniem długoterminowym, jak np z tymi pomiarami co tydzień. Prędzej czy później i tak zmieniam zdanie i idę w innym kierunku. Akurat tu mi nie zaszkodzi. Nie mogę się uzależnić od codziennego wchodzenia na wagę. To niebezpieczny kierunek.

Wczoraj przyszły nareszcie moje mąki i inne produkty :). Dostałam 2 mąki uniwersalne, 1 do wypieków, 1 z ciecierzycy, w gratisie 1 mąkę ryżową, masło z orzechów nerkowca (pychota!), gumę xantową (jest to naturalny produkt, nie jakaś chemia, chociaż nazwa może zmylić), mix do wypieku muffinek z żurawiną i jagodami (również bez chemii, wszystko naturalne) i organiczne bezglutenowe kostki rosołowe. Upiekłam też od razu chleb, żeby mieć już w domu pieczywo. Powiem tutaj, że widać dużą różnicę, kiedy mąka jest "czysta", czyli bez polepszaczy i spulchniaczy. Chleb wyszedł dużo niższy, bardziej zbity, ma normalny zapach a i na drugi dzień normalnie się zachowuje, czyli powoli czerstwieje. Poprzedni cały tydzień potrafił być świeży, co od razu rzuca domysły w stronę koncentratu do wypieku chleba. Poza tym, bardziej mi teraz ten smakuje, ma jakiś smak. Połowę chleba włożyłam do zamrażarki, bo na pewno byśmy tyle nie zjedli, a wyszedł spory bochenek. Teraz muszę kupić małą keksówkę, na mniejszy chlebek to na pewno uda się nam go spożyć w całości :). 
Upiekliśmy również wczoraj pyszną wędlinę na kanapkę - pieczony schab. Cudo ! Nareszcie mam pyszne kanapeczki, z naturalną wędliną :). Ostatnio sklepowej nie jem wcale i to nie ze względu na wątpliwy skład a raczej na brak ochoty do jej zjedzenia. Doszłam do wniosku, że już mi totalnie nie smakuje i zwyczajnie marnowała się za każdym razem kiedy tylko cokolwiek było kupione. Łukasz je tylko salami, więc nie było sensu nabywania większej ilości. Teraz przynajmniej mam pewność, że zjem normalną kanapkę z pyszną wkładką ;)

~ * ~

Myślałam ostatnio nas swoim mini biznesem domowym, jak to wszystko logistycznie rozwiązać. Te myśli dojrzewają powoli w moim umyśle, powstają nowe pomysły i rozwiązania. Postanowiłam zmienić totalnie moją stronę z wypiekami, zrobić ją w zupełnie innym stylu. Mam już w głowie jako taki układ i rozplanowanie, teraz tylko znaleźć czas i wcielić go w życie. Oczywiście jak na złość występuje jakiś błąd z połączeniem int, wiec nie zrobię nic. Wiatr w oczy jak zwykle...

środa, 2 października 2013

Dzień 33

photo by: dragonfly-oli
Oj męczą mnie zakwasy od wczoraj ... Nie z tego jednak powodu opuściłam wczorajszy ruch. Od samego rana było po prostu strasznie. Byłam umówiona z hydraulikiem na godzinę 11. Specjalnie zerwałam się wcześniej z pracy, tylko po to, żeby zrobił te cholerne grzejniki. Przychodzę do domu i czekam, czekam... Godzina 12. Nie ma... Pomyślałam "o ty kutafieju jeden". Poszłam z powrotem do pracy bo co miałam robić. Siedziałam taka podminowana, że to tylko ja wiem. 15:30 - koniec pracy, wędrówka do sklepu po niezbędne rzeczy. To mi trochę humor poprawia, do momentu podejścia do kasy i wyciągania portfela. 
Wróciłam do domu, odsapnęłam dosłownie chwilę i zabrałam się za robienie obiadu - pierś z kurczaka z warzywami i ryżem basmati. Szybki obiad i sycący. W tym samym czasie ogarniałam kuchnię, gotowałam zupę (kapuśniak mniam) i przygotowywałam jedzenie dla psa. Ogarnęłam lodówkę, bo już był taki bałagan, że ciężko cokolwiek znaleźć, poukładałam w szafkach, bo też syf. Od godziny 16:30 byłam bez przerwy na nogach, usiadłam może na pół godziny. Po tym wszystkim byłam tak wykończona, że jedyna myślą było tylko "usiąść!". Poza tym, dopiero dzisiaj załatwię sobie dobrą matę do ćwiczeń, bo moja podłoga jest tak śliska, że za każdym razem muszę moczyć odrobinę buty, żeby się tylko nie wywalić, albo nie zrobić przypadkowego szpagatu  i wylądować z biodrami w gipsie. 
Dzisiaj też powinna przyjść paczka z moimi nowymi produktami bezglutenowymi - masłem z orzechów nerkowca, mąki, same dobra :).
Tutaj chciałam polecić od razu firmę organiczne24.pl . Może produkty są odrobinę droższe, ale kontakt z właścicielami i obsługa jest na najwyższym poziomie. Za wskazanie usterki w systemie i problemy techniczne zostałam "nagrodzona" stałym 5% rabatem na ich produkty :). W razie problemów bardzo szybko się z tobą skontaktują i wyjaśnią wątpliwości. Naprawdę polecam !

W dalszym ciągu czekam na dostawę produktów firmy Doves Farm w sklepie Balviten. Mają tam dużą gamę do wyboru, wszystko zdrowe i organiczne i już nie mogę się doczekać. A czekam już długo :P. Może w tym tygodniu będą mieli dostawę. Oby !

Tutaj muszę się też pożalić, chociaż problem jest nieco trywialny. Wypiłam dzisiaj rano do śniadania kakao z mlekiem 3.2%. Nie chodzi o procenty, a o samo mleko. I zrobiłam do pracy kanapkę z normalną kajzerką... Przez to oczekiwanie na mąki i brak wieczny gotówki na regularne zakupy zaowocował takimi problemami. Musiałam z czymś zrobić kanapkę, bo na samych owocach długo nie pociągnę. Na zrobienie sałatki nie mam rano absolutnie czasu, a dania z dnia poprzedniego, czyli nieświeże, nie bardzo mi smakują. Jeszcze gdybym miała tutaj jakąś mikrofalówkę chociaż to odgrzewałabym sobie jakieś obiady. A tak lipa. Nie mam tu przecież nawet normalnego krzesła... Jestem na doczepkę, jak zwykle. Tak więc zrobiłam tą glutenową kanapkę, ale zaraz się zreflektuje i znów wracam na dobry tor. Panikuję tutaj jakbym zjadła co najmniej tabliczkę czekolady mojej ukochanej. Tęsknię też za jakimś ciastem, nawet zwykłym z jabłkami. Chętnie bym zrobiła, ale muszę się zaopatrzyć w ksylitol, bo z cukrem to nie chcę go robić. Będzie tak, że upiekę a nie zjem nawet kawałka, bo będę czuła na sobie wzrok tego szkodliwego cukru. Ta wizja ile go zjadam, przeraża najbardziej. Teraz ograniczam się jedynie do posłodzenia odrobiną kawy. Zrobiłam w sumie tez bezy, ale zjadam maks jedną dziennie, jak mi się przypomni albo mam po prostu na to ochotę. Poza tym, są tak słodkie, że jedna starcza mi na cały dzień. Dosłownie :).
Może i powinnam tutaj ograniczyć do minusa te słodycze, albo cokolwiek innego, ale każdy mówi - wszystko jest dla ludzi. Staram się trzymać tej mantry, ale czasem czuję, że popadam ze skrajności w skrajność. Widzę też, jak ta moja kuzynka sobie radzi, jak odrobinę popadła w ortoreksję (czyli manię na punkcie zdrowej żywności). Zalecała mi ostatnio, abym wyrzuciła wszystko co przetworzone, musztardę, majonez i nawet ketchup robiła sama. Że mam ograniczyć ziemniaki, ryż nawet (polecała pełnoziarnisty, którego nie daje rady przełykać), żebym ograniczyła do maksa mąkę ryżową (chyba jedyną teraz mąkę którą mogę stosować), itd itp. Że mam uważać na indeks glikemiczny, że mam kupić sobie olej z orzecha włoskiego bo taki dobry. Mogę tu przytaczać masę przykładów. Poczułam się strasznie osaczona i totalnie zgłupiałam, bo moja wizja zdrowego żywienia jest totalnie odmienna. Porozmawiałam z mamą, która ma pojęcie o dietach dla osób z cukrzycą, więc muszą uważać na ten IG i uznała, że nie powinnam jednak aż tak trzymać się kuzynki zaleceń. Oświeciła mnie dopiero, że ona zawsze taka była, że przeginała w drugą stronę i że to też wcale dobre nie jest. Kiedyś pamiętam, jak poszła dopiero na studia, totalnie wpadła w wir imprez, jadła masę śmieciowego jedzenia, piła tony alkoholu. Dopiero jak poznała swojego teraźniejszego faceta, to się zmieniła. Nie wiem, czy to pod jego wpływem, czy po prostu wydoroślała, w każdym razie zmieniła się. Poświęciła się pracy i zdrowiu. Podziwiam ją za to, jednak podzielam zdanie mamy - przesadza. Zaleciła mi również, abym na razie zrezygnowała totalnie z glutenu, czyli uważała również na produkty, które w nazwie mają "zawiera ŚLADOWE ilości glutenu, soi, itd.". Ok rozumiem, że osoby uczulone muszą uważać nawet na drobniutkie ilość, albo ci którzy chorują na celiakię, czy insulinoodporność, którzy mają lekarskie zalecenia i wykluczenia. Ja nie mam żadnej z tych chorób, mam jedynie to cholerne hashimoto i robię to sama dla siebie. Dla lepszego samopoczucia. Nie chcę popaść w paranoję i zagubić się totalnie albo nie daj Boże popaść w anoreksje, bo będę się bała jeść cokolwiek z uwagi na skład...

Niech mnie ktoś od tego uchroni...