poniedziałek, 30 września 2013

Dzień 31 - pełny miesiąc podsumowanie

photo by: shadddow

Udało się. Przebrnęłam przez cały równiutki miesiąc. Czy było ciężko? Bywały takie dni, kiedy miałam wszystkiego totalnie dosyć, kiedy chciałam wypić szklankę mleka czy normalnego smacznego kakao. Do pieczywa niespecjalnie mnie ciągnie, bo chleb, który piekę w smaku niczym nie odbiega od tego sklepowego. Najgorszym problemem są dla mnie kolacje i posłki które muszę zabierać do pracy. Przebrnęłam i przez to.

Zdarzały się dni, kiedy wpadało coś glutenowego jak np pierogi mamy czy ostatni wypad do miasta i małe ciastko z kawą. Wszystko oczywiście dla ludzi, a takie odstępstwa raz w tygodniu lub rzadziej szkody mi nie wyrządzą. A i tak ograniczam się do minimalnej ilości, bo wewnętrzny głos mi po prostu nie pozwala na więcej, za co mu dziękuję. 

Przez ten miesiąc raz może zasiadłam do ćwiczeń, ale zamierzam teraz to zmienić. Dzisiaj zaczynam Recovery Week z P90X a potem normalne treningi jak tylko się przygotuję. Zostałam też dzisiaj przymusowo w domu bo poszły nam kaloryfery i w nocy zalało nam pół pokoju... Teraz muszę pilnować tych rur i żeby się woda z miski nie przelała. Przez 3 godziny napełniło połowę, strach pomyśleć co by było gdybym wróciła po 9 godzinach...

Aha waga powraca chyba do normy, dzisiaj kolejny spadek. Tego z soboty nie zaliczam po były jakieś niepoprawne wyniki.

EDIT: Jestem po pierwszym dniu treningu. No, można tak powiedzieć. Miałam dzisiaj Cardio X jednak nie dałam rady zrobić całego, dobrnęłam do połowy i zaczęło mi się robić słabo... Pocieszam się że to dopiero 1 dzień, jutro na pewno będzie lepiej. Za długą miałam jednak przerwę i jestem na siebie za to nieziemsko zła...

piątek, 27 września 2013

Dzień 28

photo by: Weissglut

Nie no zaczynam się powoli denerwować na swoją wagę. Albo jest zepsuta albo mój organizm przeczy wszystkim prawom fizyki, chemii i biologii. Jakim cudem po wizycie w wc waga pokazuje więcej niż przed ?? No jakim cudem? Ja rozumiem, że ona ma już 7 lat, ale bez przesady... Zdenerwowałam się tylko i zestresowałam bo jutro mam dzień ważenia i nie mam zamiaru mieć więcej a mniej...

Tutaj zaznaczam, że jestem całą sobotę poza domem, więc wpisu nie będzie. Może w niedzielę, zobaczy się. Zależy co pokaże waga :P.

czwartek, 26 września 2013

Dzień 27

photo by: alexgphoto

Kolejny dzień siedzenia w domu. Na dobre mi jednak to wychodzi, bo czuje się juz dużo lepiej poza wiecznym katarem i wciąż powiększonym węzłem chłonnym na szyi. Ale, przeżyję i to.

Moja dieta nie jest ostatnio idealna. Nie chodzi tu, że pozwalam sobie na grzechy, nie nie. Bardziej chodzi mi o regularność posiłków. Nie mam w ogóle apetytu ani pomysłów na to co mogę zjeść. Otwieram lodówkę, popatrzę przez chwilę i ją zamykam. Kiedyś było łatwiej, mogłam wziąć jakieś wytwory typu Monte, albo płatki słodkie na mleku i po kłopocie. Teraz muszę się wysilać, a po tym jak siostra jeszcze mnie prawie że ochrzaniła za takie jedzenie, przemyślałam to i zrezygnowałam z tego sztucznego szitu. Teraz może nauczę się kreatywności. Długo mi to zajmie, ale dam radę.

W sobotę jedziemy z Łukaszem w końcu do kina. Nie byłam w nim wieki! Zajedziemy też pewnie na kawę do mojej ulubionej kawiarni i może skuszę się na kawałek ciasta od święta, ale to się zobaczy jak zostanie wybór. Oj kiedy sobie przypomnę te wypady do galerii jak jeszcze mieszkałam w tym mieście. Nie dziwię się że przytyłam jak prosie, skoro praktycznie co tydzień jadłam syf. A co 2 tygodnie nic normalnego, same słodkości i tłuszcze. Dzisiaj jak o tym pomyślę to mam mdłości...

Posiedzę sobie dzisiaj przejrzę treningi P90X, zobaczę kalendarz i przygotuję się mentalnie do walki. Oby się udało :)

wtorek, 24 września 2013

Dzień 25 - choróbsko

photo by: CasheeFoo

Tak. Dopadło i mnie. Ten piątek mnie jednak wykończył i zdjął płaszczyk odporności. Siedzę teraz w domu po wizycie u lekarza i popijam teraflu. Przypisała mi antybiotyk, ale powiedziała, żeby się wstrzymać ze 2 dni, jeżeli domowe sposoby nie pomogą, wtedy po niego sięgnąć. Mądra decyzja. Nie ma co się faszerować bez potrzeby. Dostałam też za prośba nową porcję Euthyroxu 125 i 100 bo już mam na wykończeniu, więc do przyszłego roku i kolejnej wizyty u endokrynologa wystarczy. Jestem bardzo ciekawa czy dieta cokolwiek pomoże w poprawieniu wyników. Trzeba czekać.

Wciąż nie mogę się zdobyć na krok zakupienia suplementów. Wiecznie jakieś potrzebne inne wydatki. Może jakoś powolutku się uda. 

Stanęłam dzisiaj na wagę i pokazała 68,6 kg. czyli spadek o kolejne 0,5 kg w przeciągu 3 dni. Na razie nie zapisuje wyniku, bo wiadomo, ciężar ciała waha się w tygodniu. Mam ustaloną sobotę i wtedy prowadzę oficjalne zapisy. Taki wynik jednak cieszy :).
Znalazłam tez dla siebie prezent na schudnięcie do docelowej wagi :). Oto ona:


Tak ! Dokładnie to ! Od tego miesiąca odkładam sobie po 50 zł i będzie jak znalazł prezent :). Na tatuaż jeszcze pewnie poczekam zanim znajdę dobrego specjalistę a i nazbieram potrzebną kwotę. To jest rewelacyjne. Kuzynka takie miała 2 razy, w kolorze brązowym, poleciła mi dobrą fryzjerkę w stolicy. Już nie mogę się doczekać :). A i Łukasz nie oponował, powiedział, żebym robiła jak chcę ! Tak ! Teraz to mam mega motywację nie ma co ! :)

Postanowiłam też, że jak tylko wyzdrowieję i będę na siłach, zacznę P90X. Rozpocznę tygodniem lub 2 przygotowującymi a potem do dzieła. Nie ma obijania się i pobłażania sobie, wiecznych wymówek i wmawiania sobie że nie potrafię, albo nie dam rady. Na wakacje 2014 będę wypasiona. Chociaż wakacje to mam gdzieś, robię to dla siebie i tylko dla siebie :).

~ * ~

Wchodzę ostatnio znów na vitalię, jakoś się od niej troszkę uzależniłam. Nie prowadzę pamiętnika, bo tu jest moje miejsce, ale często zaglądam na forum i do pamiętników innych koleżanek. Tu pozdrawiam Calineczkę i Moymirkę ^_^. Dajecie, dajecie ! :). Jak świetnie, że grupka odżyła brakowało mi jej :). I was dziołchy :).
A teraz do sedna. Weszłam ostatnio na pamiętnik jednej z dziewczyn. Jest mojego wzrostu, ma już idealna wagę. Odchudza się jednak dalej. Dąży do 48 kg. Ok nie moja sprawa, robi co chce. Ale na miłość Boską, dlaczego ona nic nie je ? Jogurt, talerz zupy i owoc? Co to za posiłki? I jeszcze jest adorowana przez inne dziewczyny jak to sobie świetnie radzi. Tak naprawdę nie jest to moja sprawa, ale nie mogę patrzeć jak dziewczyna robi sobie krzywdę. Jak można samemu tak się krzywdzić. Nie rozumiem tego... Dorosła kobieta, powinna mieć już co nieco w głowie. W tym wieku myślałam, że się dojrzewa i wie podstawowe rzeczy... Teraz tylko czekać aż padnie gdzieś w autobusie albo zasłabnie na chodniku... Ehh...Do tego nie zauważyłam, żeby ćwiczyła. Już czuję tę galaretkę. Cóż. Każdy dba o ciało na swój sposób. Nie mi oceniać...

Tak ponura zakończyłam, ale teraz głowa do góry i pod kołdrę się wygrzewać :)

poniedziałek, 23 września 2013

Dzień 24

photo by: kokoszkaa

No i dopadło mnie. Nos zatkany aż po zatoki, ból głowy i rozkojarzenie. Rewelacja. Nie wiem o co prosiłam, ale nie chcę być już chora. Nienawidzę tego...

W sobotę przetrwała ważenie i schudłam kolejne 0,6 kg. Postanowiłam nie liczyć na razie kalorii po rozmowie z moja siostrą fitnesską. Ma ona dużo większe pojęcie o zdrowiu niż ja, więc zawierzam jej kompletnie w kwestiach żywienia. Myślałam, że nic nie znajdzie w mojej szafce i lodówce. Myliłam się. Oczywiście sporo rzeczy mam "do wyrzucenia" i muszę zmienić kolejne nawyki. Zapomniałam totalnie o indeksie glikemicznym i nie zwracałam na niego uwagi. Okazało się to błędem i muszę wrócić do swoich tabel. Dowiedziałam się kilku interesujących rzeczy, jakie oleje są najlepsze i najzdrowsze, jak obniżać IG w posiłku. Które mąki są najodpowiedniejsze, że istnieje coś takiego jak czarny ryż. Naprawdę interesujące i przydatne informacje. Szkoda tylko, że mamy ze sobą tak rzadki kontakt. 
Szczerze powiedziawszy, trochę mnie podłamało parę kwestii, ale przebrnę i przez to. Muszę, w końcu już tyle osiągnęłam, nie ma co psuć tego co już mam. A może być tylko lepiej :)

Jak przetrwam chorobę i będę już w stanie, zacznę konkretne ćwiczenia. Callanetics jest fajny, ale chyba zostawię go sobie na dni wolne od ćwiczeń w ramach relaksu. Myślę znów intensywnie o P90X, czy może w końcu się do tego przekonam. Fajnie by było :) 
Kurczę, pogoda dzisiaj ładniutka to i żyć się chce i cokolwiek robić. Ile zależy od głupiego słońca :)

piątek, 20 września 2013

Dzień 21

photo by: Spademm

Jutro wielki dzień ważenia. Zobaczymy jak mi poszło w tym tygodniu. Nie przekroczyłam (przynajmniej mam taką nadzieję, bo wiadomo jak to jest z tymi podliczeniami kcal) założonej dziennej dawki kaloryczności. Nie ruszyłam w tym tygodniu mleka ani przetworów (nie wliczam tu masła do kanapki, bo bez przesady), bezglutenowo było również wzorowo. Jedynym minusem jest tutaj ruch, ale co poradzę. Muszę się odpowiednio nastroić. Poza tym kiedy ćwiczę sama, to jakoś tak mi trochę głupio, że ja tu robię wygibasy a Łukasz siedzi przy komputerze. Nie chcę go do niczego zmuszać, bo wiem, że ma dużo ruchu w pracy. Byłoby jednak miło.
W sobotę przybywa do mnie siostra cioteczna, instruktorka fitnessu czy jakoś tak. Zapowiedziała, że zrobi mi przegląd w szafkach :P. A proszę bardzo, niczego nie znajdzie :D. Sama powywalałam większość rzeczy, albo po prostu oddałam je mamie. Mam oczywiście w szufladzie pozostałości, w postaci galaretek czy budyniów, ale leżą sobie spokojnie nie ruszane, więc co mam je wyrzucać, tym bardziej, że może się kiedyś przydadzą na szybki deser dla kogoś. Chociaż gości nie oczekuję, bo kto niby miałby przychodzić? Jedyny kolega z którym utrzymywałam bliższy kontakt też wypiął dupę, to po kiego czorta mam się w ogóle starać. Już mnie to zmęczyło. Wieczna walka o znajomości i przyjaciół. Może jest to trochę przykre, jednak z drugiej strony nie muszę żyć problemami innych. Wiecznie byłam ta od słuchania i nie daj Boże do doradzania. Miałam jednak to szczerze gdzieś i zachowywałam się jak dobra koleżanka. Kiedyś było to i pewnie dla mnie fajne, że ktoś chce mi się zwierzyć z trywialnych problemów. Teraz to istne głupoty. Człowiek dojrzewa jednak z wiekiem. A co w tym wszystkim jest najlepsze? Koleżanka, która nazywała mnie przyjaciółką i tak się fajnie dogadywałyśmy przecież, poznała sobie chłopaka, zwierzyła się z problemów pomogłam, udało się i sobie żyli. A potem co? Nawet na ślub nie zaprosiła (nie żeby mi zależało, ale jednak to trochę przykre), ba ! Nawet o tym nie poinformowała ! Dowiedziałam się z trzeciej ręki od jej byłego. Co to w ogóle ma być? Ja nie rozumiem ... Ok znalazła faceta z dochodem, bo tatuś ma firmę budowlaną, ale cholera, żeby zachować się jak ostatnia łajza? Nie do zaakceptowania. Poza tym ślub po roku czy dwóch chodzenia ze sobą. Powodzenia w dalszym życiu, życzę jej szybkiego rozwodu :/. Tak. Jestem podła. Mam to w nosie. Nienawidzę nieszczerych ludzi i tyle. 

Rozpisałam się na jakieś głupoty. Dzisiaj czeka mnie kolejny dzień odbiorów usterek w pracy. Pogoda oczywiście dopisała - deszcz od samego poranka plus zimnica zimowa. Sama się sobie dziwie, że mam tak mocną odporność pomimo hashi. Wczoraj spędziłam na mokrym podwórku i zimnie ok 2h i dzisiaj żyję, nie mam kataru ani gorączki. Sukces ! 
Prosiłam wcześniej o chorobę, bo bałam się tych wypadów do szkół z tymi usterkami. Okazało się, że nie jest tak źle. Zobaczymy dzisiaj, oby było tak jak wczoraj. Znając życie, złapie mnie na weekend, albo w najmniej odpowiednim momencie, ale to już standard. Idzie się przyzwyczaić. 

czwartek, 19 września 2013

Dzień 20

photo by: Oer-Wout

Kiedy w końcu przestanie padać ? Ja rozumiem, jesień idzie itd, ale pada od niemalże tygodnia bez przerwy. Nie chce się przez to nigdzie wychodzić, nawet do sklepu po durne zakupy. Dzisiaj mnie to czeka, czy deszcz czy pogoda, lodówka świeci pustkami, a z nicości obiadu nie wymyślę ani posiłków do pracy.

Mamy czwartek i wielkimi krokami zbliżam się do kolejnego ważenia. Nie wiem dlaczego, ale jest to dla mnie wielkie wydarzenie i zawsze się bardzo tym stresuję. Ten tydzień czuję, że znów zawalam z ćwiczeniami, chociaż 2h Callan mam już zaliczone. Pogoda nie nastraja do niczego. Najchętniej siedziałabym i tylko wyszywała. Najbardziej relaksujące zajęcie ostatnimi dniami. Poza tym, za wszelką cenę staram się nie kłaść po przyjściu z pracy, bo wiem czym to się może skończyć. Zmarnowanym popołudniem. Ja rozumiem, że to najlepsza pogoda i pora na sen, ale muszę się trzymać. Łukasz potrafi przespać 15 min i jest wypoczęty. Na mnie to absolutnie nie działa i kończy się na 3h. 
Rower stoi nadal i czeka aż zrobię z niego użytek. Totalnie znikła moja motywacja do jego stosowania. Zapłaciłam za niego niemałą jak dla mnie kasę, a stoi i robi za wieszak :(. Jak się zmusić ? No jak ?

~ * ~

Dziś znów kolejny dzień samotnej pracy. Nie mówię tutaj, że tęsknię za paplaniną współpracownicy. Bardziej za brakiem pracy. Wiem, że dopiero się uczę wielu rzeczy, ale po takim okresie czasu nadal jestem białym murzynem i robię najłatwiejszą robotę jaka tutaj jest. Tak, wiem, liczy się kasa, ale chcialabym też cokolwiek znaczyć i mieć jakąś satysfakcję z tego co robię. Sama nie wiem, może urzędowa praca nie jest jednak dla mnie, pomimo tylu "wygód". Dodatki, 13tki, nagrody, bony świąteczne. Tego w prywatnej firmie nie dostanę, tutaj mogę na to liczyć a i wypłata jest zawsze tego samego dnia, więc nie powinnam narzekać. Nie biorę pracy do domu, to jest kolejny plus. Chyba mnie tutaj lubią, więc następna porcja motywacji do tego by nie narzekać. No cóż, trzeba się cieszyć z tego co mamy. Tym bardziej, że teraz o prace naprawdę trudno, a studia tak naprawdę nie znaczą nic. Nawet do stażu pracy się nie wliczają, co uważam za totalny kretynizm. Ale co może jednostka wobec koryta. Naprawdę chciałabym wyjechać do Kanady. Brakowałoby mi jednak bardzo rodziny, którą mam tutaj cały czas na miejscu i mogę wpaść kiedy tylko mam na to ochotę lub potrzebę. Czemu to życie musi być takie skomplikowane i trudne? Dlaczego młodzi mają taki okropny start w dorosłe życie? Portale społecznościowe tym bardziej to utrudniają, przynajmniej dla mnie. Kiedy widzę, że tej koleżance się powiodło, ta ma dobrą pracę, tamten kolega mieszka za granicą, to włazi we mnie zielony potwór zazdrości. Nie jest to zazdrość zawistna, bardziej zadaję sobie pytanie, dlaczego jestem takim nieudacznikiem życiowym. Co zrobiłam w życiu źle, że moje losy się potoczyły tak a nie inaczej. Nie żałuję większości swoich młodych decyzji, jednak parę rzeczy na pewno bym zmieniła. Zresztą, who doesn't? Chciałabym podwyższać swoje kwalifikacje, robić różne kursy, ale zawsze wychodzi jeden problem - kasa. Nikt mi jej nie da, jak sama nie odłożę, to nic nie będę miała, taki fakt. Rodziców też nie będę obciążać, sami mają swoje problemy do których ja się nie chcę dokładać. 
Wiem co chciałabym robić w życiu, przynajmniej na chwilę obecną. Być baristą. I cukiernikiem. Z pasją. Nie ma z tego kokosów, ale robiłabym przynajmniej to co kocham. Do pójścia na studia techniczne przekonały mnie chyba liczne wypowiedzi rodziny i obcych dla mnie ludzi. Że to rewelacyjny wybór, że będzie na pewno dobra kasa z tego, tak dużo będziesz zarabiać, teraz potrzebują takich ludzi. Teraz się pytam - gdzie te pieniądze? Gdzie ta praca i rozchwytywanie na każdym kroku? Bez znajomości nic nie osiągniesz. Nic. Taki to porąbany świat i kraj. 

środa, 18 września 2013

Dzień 19

photo by: Nigrita

No i mamy środę a ja dalej zdrowa. Coś z tą obniżoną odpornością przy hashimoto to chyba bzdury, przynajmniej w moim wypadku. Nigdy nie łykam żadnych witamin, rutinoscorbinów i tym podobnych wynalazków i choruję max raz w roku albo i to nie. 
Jednak czuje się z deka dziwnie.. Głowa rozsadza, uszy i policzki zaczynają mnie palić, tak jakby gorączka szła a do tego gardło mam zaciśnięte. Nie wiem co to będzie. Okaże się pewnie wieczorem lub jutro.

Kurczę, pomyśleć że to już zaraz będzie 3 tydzień od kiedy jestem na bezglutenowej diecie, nie jem słodyczy, ani cukru, nawet mnie do tego nie ciągnie. Jedyną słodyczą jest dla mnie owoc lub tabletka stevii do mięty. Oczywiście tęsknię za czekoladą, ale nie w takim stopniu uzależnienia jak kiedyś. W szufladzie leży gorzka 70% z pomarańczą. Zjedzone może 4 kostki i to na spółkę z Łukaszem. Tak sobie leży i czeka na gorsze dni... A na górnej półce w szafce stoi całe pudełko pysznych trufli. Nie tknięte od lipca. Nawet o nich zapomniałam :). Jedyną rzeczą, którą mogłabym teraz zjeść są Jelly Beans. Uwielbiam te żelki. Chociaż jedna ma ledwie 4 kcal, to nigdy nie kończy się na jednej a na połowie lub całym opakowaniu :). To moja zmora. Za każdym razem kiedy jestem w sklepie to spoglądam na nie tęsknym wzrokiem, ale umysł się odzywa i mówi "daj spokój, najesz się i co będziesz z tego miała? Wszystko zaprzepaścisz". Dobrze, że chociaż on jest teraz po mojej stronie, bo ślinianki i żołądek na pewno nie :).

wtorek, 17 września 2013

Dzień 18 - za dużo !

photo by: LadyFromNightmare

Podliczyłam właśnie wczorajsze jedzonko. Zdecydowanie za dużo chleba !! O wiele za dużo ! Tłumaczę to tym, że nie miałam nic kompletnie do jedzenia w domu, więc musiałam kombinować na rożne sposoby, ale kurcze... Dzisiaj już tyle nie będzie. 2 kromki, tyle co na składaną kanapkę do pracy i wystarczy. Nie mogę powtarzać takich głupot. 
Dodatkowo wczoraj zero ruchu, mimo, iż sobie założyłam to dużo wcześniej. Położyłam się po obiedzie na chwilę i tak przespałam, przeleżałam do 18:30. Nie mogłam się zagrzać, byłam jakaś rozmemłana. Dzisiaj jest zresztą bardzo podobnie, z tą różnicą, że gardło zaczyna mi zaciskać. Katar na razie omija mnie szerokim łukiem. Do niego nie tęsknie. Jak patrzę na Łukasza jak się męczy, to ja podziękuję. Jedynie chcę, żeby dopadło mnie na czwartek i piątek, wtedy kiedy są te durne odbiory, a ja nie bardzo chcę iść w taka pogodę. Jest komu iść, ja jestem tylko na doczepkę. 
Pożyjemy zobaczymy...

~ * ~

Ostatnie dni czuję się jak głupia małolata uganiająca się za piosenkarzem. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, takie odnoszę jednak wrażenie. To są chyba oznaki mojej niedojrzałości psychicznej w niektórych kwestiach. Niespecjalnie na to narzekam bo w życiu mi to nie przeszkadza, a pomarzyć jest przecież dobrze. To rozbudza kreatywność. Ponadto, fajnie jest się poczuć tak kilka lat młodziej niż ma się w rzeczywistości. Potem i tak powracają myśli "ty to durna jesteś, stara a głupia" :).

Muszę tutaj wspomnieć o jednym fakcie, po prostu muszę bo krew we mnie wzbiera jak o tym pomyślę. A jest do głupota. Obejrzałam wczoraj film. Nie istotne jaki. No i oczywiście z napisami, jakoś nie trawię ostatnimi czasy lektorów, nie mogę wsłuchać się wtedy w głos aktorów i odczuwać film tak jak powinnam. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Napisy. Ja nie wiem co za kretyn je robił, czy ktoś się nigdy języka nie uczył, czy po prostu wrzucił do translatora. To była jedna wielka porażka. Słuchasz co mówią aktorzy, a na dole wyświetla ci się "tłumaczenie" totalnie wyjęte z d... Kompletnie bez sensu, żadnego ładu ani składu. Nie mogłam się skupić a najgorszy był fakt, że były wbudowane w obraz i nie mogłam ich nawet wyłączyć... Tragedia jakaś. Oglądałam tylko i myślałam "Boże, co za kretyn to robił". 
Tutaj małe sprostowanie - naprawdę doceniam to, że ktoś włożył trud i poświęcił czas na wyprodukowanie tego tak zwanego tłumaczenia, ale na litość boską, trzeba to robić dobrze... 

Aż się zapieniłam :P. Ale musiałam wyrzucić frustrację, nawet w tak błahej sprawie jak ta. Pomogło :).

poniedziałek, 16 września 2013

Dzień 17 - poimprezowo

photo by: JunJun510

Wczoraj myślę odrobinę zaszalałam, chociaż i tak wyszło całkiem nieźle. Nie zjadłam nic z glutenem, chociaż korciły te placki z tortilli zrobione przez tatę. Zjadłam za dużo skrzydełek, oj za dużo i porównując z moimi dniami poprzednimi to kalorie podskoczyły mocno w górę. Nie przekroczyłam jednak 1500 co uważam za sukces. W sobotę zeszłam poniżej 1000 za co należy mi się bicie po głowie, ale 5 godzin spędziłam w kuchni na robieniu pralinek, więc nawet nie myślałam o jedzeniu, tak byłam zajęta. Nawet nie zważałam na ból nóg, tak potrafię się zaaferować w to co robię, zwłaszcza jeżeli to uwielbiam. Jedyne co mnie w takich momentach irytuje to zbyt mała kuchnia, ale przywykłam.

Sobota została zaliczona do dni aktywnych. Zrobiłam pierwszą godzinę z Callan i do dzisiaj bolą mnie wszystkie mięśnie, ale tak musi być, przynajmniej wiem, że je posiadam pod tą grubą warstwą tłuszczu :P. Do tego 20 minut rowerka. Sukces :)

~ * ~

Dzisiaj siedzę w pracy w tej ponury dzień, współpracownica ledwo gada (co akurat uważam tutaj za plus, przynajmniej mnie nie zagada w poniedziałek) taka jest chora, czekam aż mnie zarazi. Nie pogniewałabym się, bo w taką pogodę siedzieć sama na dupsku do końca tygodniu a w czwartek i piątek jeszcze na jakieś odbiory, to ja dziękuję... Błagam o chorobę :P. Tak wiem durna jestem nie wiem o co proszę :P. 
Zapowiada się ciężki tydzień. Oby go tylko przetrwać...

sobota, 14 września 2013

Dzień 15 - kolejny spadek i masa roboty

photo by: SereneCyrene

Tak :) Zanotowałam kolejny spadek o 0,7 kg :). Tak jak mówiłam, moje obawy były nieuzasadnione i wszystko idzie jak trzeba z czego jestem bardzo zadowolona :)

Zauważyłam za to, że jem coraz mniej... nie wiem czym jest to spowodowane, ale robiąc spisy kaloryczne, zauważyłam, że codziennie jem mniejszą ilość. To nie za dobrze. Powinnam się trzymać w granicy 1500 a zaraz zejdę do 1000 całkiem nieświadomie. Poza tym dzisiaj włączam ruch także nie może być tak mało.

Nie wiem czy uda mi się dzisiaj w ogóle usiąść na trochę. Zaraz trzeba się zbierać do miasta, muszę zaliczyć pasmanterię, księgarnię i aptekę. Później w domu mam do zrobienia 3 porcje pralin i na pewno do tego jeszcze obiad. Musze wygospodarować też trochę czasu na rowerek i Callan. Oj będzie ciężko :(. Ale dam radę :)

czwartek, 12 września 2013

Dzień 13 - tragedia...

photo by: laviniacosta

Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale jednak. Od samego wstania jest mi totalnie źle. Z dnia na dzień spuchłam, mimo iż dostałam już @, brzuch boli od wczoraj praktycznie bez przystanku, ale specjalnie się tym nie "chwalę" i nie chcę łykać tabletek, poza tym wciąż mam wrażenie, jakby mi coś zaszkodziło na żołądek. Do tego w moim umyśle panuje przeświadczenie, że jem zbyt tłusto i raczej mam ku temu uzasadnione podstawy... Myślę, żeby zrobić sobie tutaj małą zakładkę z codziennym wyliczeniem kalorycznym, z posiłków z dnia poprzedniego. Może pomoże mi to ocenić co w moim menu jest nie w porządku. Z pewnością zbyt mała ilość warzyw, to jak zawsze muszę skorygować, chociaż nie za bardzo mam pojęcie w jaki sposób, ale muszę. Owoce jem regularnie, 2-3 porcje dziennie, po jednej sztuce a nie po pół kilo :). Staram się pić sporo, w miarę moich możliwości (kiedyś potrafiłam wypić szklankę dziennie i wystarczało mi to zupełnie, teraz staram się uzupełniać płyny, chociaż idzie to bardzo topornie), codziennie jem śniadanie, nie było jeszcze dnia kiedy bym je opuściła (nie jak moja mama, ale to oddzielny temat...), do pracy zabieram zawsze zapakowane posiłki, jem co 3 godziny, prawie jak w zegarku organizm się o nie upomina. 

Stanęłam dzisiaj jednak na wagę, nie wiem co mi odbiło, ale zrobiłam to. Stoi. Co do grama jest identyczna. Aż dziw bierze... w tamtym tygodniu było niemal identycznie, więc póki co się nie zrażam. Nie chcę jedynie zastoju, kiedy narzeczony będzie leciał z wagą w dół :(...

Proszę o wybaczenie, za taki ponury i bez energii post. Pogoda znów nie sprzyja, a złe samopoczucie raczej dobrze nie nastraja...

EDIT: Dodałam 3 zakładki, których nie można komentować. Są dla mnie, dla mojego własnego kontrolowania. Myślę, że powinny mi pomóc przeanalizować co powinnam zmienić a co nie, a do tego zmobilizują do jakiegokolwiek ruchu. Zaczynam od 14 września. Dlaczego? A no z powodów kobiecych :).

środa, 11 września 2013

Dzień 12 - puchnę ?

photo by: gigi50

Oj coś dzisiaj jest nie najlepiej. Czuję się spuchnięta jak balon. O dziwo jednak na twarzy nic nie zaobserwowałam jak to bywało dotychczas. Nogi mam jak dwa serdelki napakowane wodą. Zrzucam całą winę na zbliżający się @ lub tą wczorajszą fasolkę na obiad :/. To nie był chyba najlepszy pomysł, tylko po niej później z narzeczonym cierpimy... Niby jest obiad na 2 dni, ale już wolę zrobić coś lekkiego i później nie zdychać kolejną dobę po zjedzeniu. 

Mam również dziwne myśli, tak jakoś mnie nachodzą. Boję się stanąć wcześniej na wagę niż przed ustalonym dniem, bo wmawiam sobie, że zobaczę wagę wyższą o kilka kilo. Nie jem słodyczy, jedyne na co sobie pozwalam to małe pudełeczko monte (takie z czteropaku, jest bezglutenowe) lub na własnoręcznie upieczoną muffinkę (bezglutenowa, bezmleczna i bez cukru, za to na wstrętnej stevii... muszę się jej pozbyć z domu, okropieństwo), nie piję nic słodkiego za wyjątkiem soków 100% i wody (nie smakowej) plus mięta lub melisa. Powinnam pić więcej zielonej herbaty, ale coś nie mogę znaleźć swojego smaku, żeby mi podpasował. Pomimo tego wszystkiego, trzymania się zasad, ciągle coś wmawia mi do głowy, że tylko przytyje, że jestem skazana na tłuszcz. Fakt, powinnam więcej się ruszać, bo lenistwo jak na razie wygrywa, ale i bez tego da się chudnąć. No nic, poobserwuję, nie zrezygnuję mimo porażek lub zastojów. Chcę tylko, żeby w końcu mi się udało, żeby ktoś mnie podziwiał za pracę jaką włożyłam w swój cel (może to egoistyczne, ale każdy jest taką osobą w pewnym stopniu :P).

~ * ~

Jutro znów czeka mnie samotny dzień w pracy, jednak niespecjalnie z tego powodu narzekam. Lubię posiedzieć w ciszy, nikt mnie wtedy nie zamęcza wielogodzinnymi monologami. Kierownik tez wybiera się na długi urlop, bo aż do 1 października, więc będą totalne luzy. Przynajmniej na to liczę. Pracy nie mam jakoś specjalnie dużo, więc fajnie by było urywać się trochę wcześniej, ale na to nie będę już liczyć. Ahh życie...

wtorek, 10 września 2013

Dzień 11

photo by: DoraVavrova

Dziś bez podtytułu. Pogodę mamy za oknem wręcz obrzydliwą, a wczoraj było tak pięknie, aż chciało się żyć. Poranne wstawanie jest coraz gorsze, za oknami ciemno i ponuro, niemalże środek nocy. Jednak dzisiaj mimo tego, udało mi się szybko ogarnąć. Z niczym się nie spieszyłam, do wszystkiego podeszłam powolutku i na spokojnie. Aż dziwne, że się cała nie zgrzałam jak to zwykle bywało. Może powinnam to uznać za dobry znak na dzisiaj?

~ * ~

Moja dieta idzie bardzo dobrze. To znaczy tak mi się wydaje. Staram się stosować do zaleceń i idzie mi to nie najgorzej. W sobotę wieczorem odwiedziliśmy mamę narzeczonego, pogadaliśmy, zjadłam kawałek ciasta (niestety, poza tym nie lubię robić komuś przykrości nawet nieświadomie, tym bardziej, że ona musi każdy grosz skrobać na cokolwiek do jedzenia). Smakowało mi, jednak nie chcę wracać do codziennego wpierniczania puszystego ciasta, bo jest takie pyszne. W niedzielę zresztą czekała mnie podobna sytuacja, tym razem u moich rodziców. Zjedliśmy obiad, pyszna pieczoną karkówkę z ziemniakami i surówką z marchewki (tak tak, jej też nie mogę jeść, ale nie popadajmy w paranoje, jedząc łyżkę marchewki nie umrę. Nie jem jej codziennie jak jeszcze niedawno to miało miejsce). Potem na stół wjechało ciasto robione na maślance. Nawet nie miałam na nie zbytnio ochoty, nie ciągnęło mnie jak zawsze (no, może później jak siedziałam przy stole i się na mnie patrzyło bezczelnie). Zjadłam kawałek, smaczne było i na tym koniec. Porównując do moich zapędów jedzeniowych takich pyszności, mogę być z siebie niezmiernie dumna. Jeżeli w przyszłości ma być jeszcze łatwiej, to już się nie mogę doczekać :). Co prawda już przerażają mnie te święta, bo jak wiadomo nikt sobie wtedy nie popuszcza i niczego nie odmawia, ale na bożonarodzeniowe nastawienie przyjdzie jeszcze czas. 

~ * ~

W sobotę przyjeżdża siostra ze śląska. Cieszę się niesamowicie ! Nie widziałyśmy się od lipca, rozmawiamy też raczej nie często, więc będzie można odrobić trochę zaległości. Mamy w planach weekendowy wyjazd do kina i może na jakąś kawę (w mojej ukochanej kawiarni, co prawda jest w galerii, ale uwielbiam tam przesiadywać). Martwię się tylko moimi finansami. Rachunki na szczęście wczoraj wszystkie popłacone, zostało tylko przekazać pieniądze za wynajem. Narzeczony wyjdzie na czysto, zostanie mu może 10 zł. Za to ja mam 700 zł, ale to już trącam debet, którego miałam nie ruszać. Przemyślałam jednak kilka spraw i wzięłam pod uwagę fakt, że jest dopiero 10 a wypłatę dostanę 27, więc jak nie patrzeć mamy ponad 2 tygodnie za to przeżyć, i po prostu będziemy z niego korzystać. Mam dostać w lutym 13-tkę, więc spłacę debet za nią. Ta niedopłata za poprzedni rok za prąd tak nas dobiła w tym miesiącu. Tyle kasy trzeba było wydać, w zasadzie nie wiemy tez dlaczego. Idzie się jedynie modlić, żeby następnym razem była nadpłata a nie znów to samo.

Strasznie dobija mnie ostatnio fakt, że musimy żyć od wypłaty do wypłaty, a nie po prostu żyć. Te pieniądze, które dostajemy w tej chwili, starczają nam na styk. Nie możemy nic odłożyć, zaplanować. Dlatego chciałabym, żeby mój pomysł na dorobienie dodatkowego grosza wypalił. Zawsze o tym marzyłam, i chcę żeby chociaż to jedno marzenie się ziściło. Czuje się taka niespełniona tutaj pracując, że to tylko ja wiem. Robię za białego murzyna, jakieś tam dodatkowe obowiązki są mi powierzane, ale wiadomo, wykazać się raczej nie mogę. Studiowałam 5 lat i patrząc teraz z perspektywy czasu, poszedł on tylko na marne. Nie czuje się pewnie w tym zawodzie, nie mam tego czuja i samozaparcia jak inni. Wszyscy mówili, taki dobry zawód, na pewno będzie praca, bla bla bla, a co się okazuje? Oczywiście, potrzebni fachowcy, ale z doświadczeniem. A ja po raz setny powtórzę swoją mantrę: "Jak mamy zdobyć to doświadczenie, skoro nikt nie chce nas przyjąć, bo go nie mamy? ? ?". Ten kraj mnie dobija coraz bardziej. Z każdym dniem wsłuchując się w rozmowy szalejące na falach radiowych, czy zasłyszane z odbiornika telewizyjnego, albo po prostu przeczytane wypociny internetowe, mam wrażenie, że staczamy się coraz bardziej na dno. Polityka, mimo, że się tym nie interesuję, lata mi totalnie koło ogonka, to jest jedna wielka porażka. Każdy robi tylko koło swojego koryta, aby jemu było jak najlepiej. Zarabiają po kilkanaście tysięcy najmarniej, ale wciąż żądają podwyżek, bo oni tak ciężko pracują. A co mają powiedzieć pielęgniarki, które zasuwają po 12h bez przerwy, bez chwili na zjedzenie kanapki? Co mają powiedzieć ludzie zarabiający najniższą krajową a są traktowani, jakby mieli w portfelach średnią? Na każdym kroku robi się z nas kretynów, traktuję jak bezmózgie bydło, które nie ma o niczym pojęcia. Mam nadzieję, że w końcu ktoś się zbuntuje i rozpierniczy to wszytko w cholerę. 
Tak bardzo chciałabym uciec. Do Kanady, gdzieś na północ, tam gdzie miałabym święty spokój, normalną płace i godne życie. Oczywiście, każdy myśli, że wszędzie dobrze, tylko nie w domu. Musiałabym jednak zasmakować innego społeczeństwa, żeby to stwierdzić z pełną świadomością. Na chwile obecną - tak, wszędzie dobrze, tylko nie tutaj. Koniec, kropka.

~ * ~

Koniec na dzisiaj tego filozofowania. Trzeba żyć dalej i mieć nadzieję na ogólną poprawę. I godne życie.

sobota, 7 września 2013

Dzień 8 - sukces

photo by: Nigrita

Ogłaszam dzisiaj oficjalny sukces :). Po tygodniu diety na wadze zobaczyłam 1,6 kg mniej :). Narzeczony zrzucił 2 kg. Jest super :). Oczywiście na początku spadki zawsze są szybsze, spada zalegająca woda itd, ale to i tak spowodowało wielki uśmiech na mojej twarzy :). 
Dzisiaj więc krótko, mam weekend odpoczynku dla siebie i wykorzystam go pewnie jak zwykle - na spotkaniu a AIONem ^_^.

piątek, 6 września 2013

Dzień 7 - dalej do przodu.

photo by: AnnaMagdalenaPe

Dobrnęłam do dnia 7. Dałam radę cały tydzień ! Jestem z siebie dumna :). Kiedyś próbowałam już z dietą bezglutenową, ale poddałam się po zaledwie 2 dniach, a teraz mam za sobą całe 7 ! To dzięki narzeczonemu, który znalazł na mnie sposób, kiedy tylko marudzę, albo szukam łatwych rozwiązań. Jaki? Nie mówi nic :). To chyba najlepiej na mnie działa, przynajmniej nie prowadzę dyskusji i nie przekonuję za wszelką ceną do swoich racji. Gdyby tak było, już dawno siedziałabym z kajzerką popijając ją mlekiem. Niestety jeżeli chodzi o żywienie, potrafię znaleźć milion argumentów za niezdrowym jedzeniem, które ciężko pobić. Szkoda, że w pozostałych kwestiach życiowych nie jestem taka zdeterminowana i zdecydowana. Ale cóż, dojdę powoli i do tego.

Jutro oficjalne ważenie, obym się nie przeliczyła i nie załamała. Tego boję się najbardziej. Nie zrezygnuję tak łatwo, nie nie, po prostu to bardzo przeszkadza w codziennej motywacji, kiedy widzę brak efektów. Chociażby i na wadze. Oczywiście, w ciągu tygodnia ciężar ciała się waha, a to zalegające resztki jedzenia, a to nagromadzona woda, opuchlizna (która przy hashimoto bardzo często się zdarza, tak z dnia na dzień), czy po prostu hormony. Nigdy nie zagłębiałam się w ten temat, po prostu myślałam, że przytyłam i koniec, że jestem do niczego i nie ma najmniejszego sensu to co robię. Na szczęście się myliłam, ale wiadomo, człowiek mądry po szkodzie.

Od przyszłego tygodnia planuję z narzeczonym zacząć ćwiczyć. On chudnie bardzo szybko, wystarczy, że ograniczy słodkie napoje, przegryzki i słodycze, a po tygodniu ma kilka kg mniej i niestety jego skóra nie jest w stanie tak szybko się wchłonąć. Ewidentnie widać, że to nie tłuszcz, taka cieniutka warstewka skóry. Próbowaliśmy skończyć a6w, niestety nie wyszło. Jest to tak okropnie nudne i obciążające kręgosłup, że po kilku dniach raptem przestaliśmy. Poza tym, jaki jest sens w ćwiczeniach, których się nie cierpi?
Chcę po raz kolejny rozpocząć Callanetics. Bardzo lubiłam ten program kilka lat temu i naprawdę mi pomógł. Liczę, że teraz również się uda. Do tego rower stacjonarny, który stoi i tylko się kurzy. Tak nie może być. Nie po to tyle czasu marudziłam nad jego zakupem, żeby teraz tylko stał jako ozdoba mieszkania, lub wieszak. Czas zrobić z niego ponowny użytek.

~ * ~

Na koniec zamieszczam zdjęcia moich obiadów z ostatnich 2 dni. Placki ziemniaczane i warzywa na patelnię z kurczakiem i ryżem basmati (nie gotowiec, zrobione od początku do końca samodzielnie).


Dodam tutaj jeszcze, że poczyniłam chleb. Z mojej ukochanej strony Moje Wypieki. Ubóstwiam panią Dorotę, jest rewelacyjna we wszystkim co robi. Taki mój kuchenny guru (oczywiście obok mojej mamy, rzecz jasna). Jej przepisy zawsze wychodzą, nigdy jeszcze się nie zawiodłam i tak było tym razem. Chleb wyszedł delikatny, puszysty i co najważniejsze pyszny ! Pierwszy raz zrobiłam bez ziaren, chciałam najpierw wypróbować przepis. Teraz, muszę się zaopatrzyć w siemię lniane, słonecznik, sezam i inne pesteczki. Teraz nie mogę się doczekać kolejnego wypieku ! 
Postanowiłam również, po wykorzystaniu mąk które już posiadam, zakupić mąki innej firmy. Tym razem bez ulepszaczy, zwykłe mieszanki bez dodatków. Może są i droższe, ale do końca życia nie mam zamiaru się faszerować chemią (może nie do końca tak szkodliwą, ale jednak). Poza tym, trzeba próbować nowości, prawda? :)

środa, 4 września 2013

Dzień 5 - Rezygnacja w głosie.

photo by: FrancescaDelfino

Nadszedł ten nieszczęsny dzień. W każdej diecie nadciąga taki moment, kiedy mamy wszystkiego dość i mamy myśli, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu bo i tak się nie uda. Mnie niestety dotknęło to dzisiaj. Nie wiem w zasadzie po co, ale wskoczyłam na wagę i szybko z niej zeskoczyłam, tak dla ekspresowej kontroli. I to chyba była moja zguba, ciekawość zwyciężyła. Wiem, że do wszystkiego trzeba dojść powoli, małymi kroczkami, że na wszystko przyjdzie czas. Niestety pod względem odchudzania i jedzenia jestem bardzo niecierpliwa, chociaż w każdym innym aspekcie życia wręcz przeciwnie, nadają się do tych najbardziej żmudnych czynności. Ale zrzucanie wagi? Oj niedoczekanie. Chciałabym mieć wszystko już, teraz, natychmiast, wyniki od razu. Muszę się nauczyć samokontroli, co nie przychodzi tak łatwo i rewelacyjnie. Pogoda też wcale nie pomaga, bo czuję w kościach, że zaczyna się jesienne przesilenie, czy jak to się tam nazywa, inaczej mówiąc depresja z braku słońca.
Dzisiaj mamy DOPIERO 5 dzień i jedynie tyle czasu minęło, od kiedy postanowiłam zmienić swoje życie na lepsze. Obym się tylko w niczym nie pomyliła i nie zrezygnowała z powodu braku widocznych wyników. Tego naprawdę się boję, a wiem, że nie ma nic za darmo. Już dawno się tego nauczyłam...

~ * ~

Zapomniałam wczoraj zamieścić zdjęcia mojego obiadku, który wygląda wyjątkowo zdrowo i korzystnie i powiem, że nawet dobrze smakował :). Do tego udokumentowałam moje drugie bułeczki bezglutenowe, tylko z innego przepisu niż poprzednio. Wyszły równie smaczne, ale troszkę potrwa zanim przyzwyczaję się do nowego smaku. 


Myślałam tez czy nie bardziej opłaci mi się zrobić chleb, który postoi pewnie dłużej i będzie równie świeży. Pokombinować z zakwasem, bo w internecie przepisów mam do wyboru do koloru, tylko czasu i zapału brakuje :). Zawsze się bardzo denerwuje jak coś nie wyjdzie po mojej myśli, czyli idealnie i pięknie. Walczę z tym, choć to nie łatwe :).

wtorek, 3 września 2013

Dzień 4 - chorobo idź precz !

photo by: MioethV

Rozpoczynamy dzień 4. Na razie idzie z pełnym powodzeniem. Co prawda, mam myśli kiedy tęsknie za normalnymi bułeczkami i pysznym pieczywkiem, ale później otrząsam się i mówię sobie, że nie warto, teraz trzeba się zmienić na dobre. Tu nie chodzi oczywiście o fakt, że nie mogę do końca życia zjeść normalnej bułki, czy kromki świeżego chleba z masłem. Raz na jakiś czas (czyt. na miesiąc lub rzadziej) można sobie pozwolić na takie "luksusy". Zastanawiam się również jak zrobić z mlekiem. Ryżowe jest pyszne, ale bardzo drogie, bo kosztuje aż 8zł za 1litr. Nie wiem, czy dam radę to przetrzymać finansowo, czy nie lepiej przerzucić się na mleko 0,5% gdzie jest więcej wody niż samego mleka. Nie wiem co robić. Uwielbiam mleko, rano zjeść na śniadanko płatki lub czekoladowe chrupki jest rewelacyjnie, bo nie muszę się z niczym wysilać. Wystarczy, że muszę wytężać mózg i wymyślać co zabrać do pracy. Muszę poczytać, czy to naprawdę będzie wielką szkodą. Jeżeli tak, no to nie zostaje mi nic innego, jak jeść je rzadziej, lub w ogóle z niego zrezygnować (co nie wchodzi w grę na dzień dzisiejszy).

Wczorajszy dzień był pod znakiem biegu. Miałam wizytę u ginekologa w innym oddalonym o 65km mieście. Wzięłam z tej okazji nawet urlop w pracy, żeby na spokojnie wszystko załatwić. Niestety, nie godna byłam tego zaszczytu. Nie dość, że cały dzień lało, nie mówiąc już o nocy, to ruch w mieście jest taki, że szkoda słów. Korki niemiłosierne, ślisko i niebezpiecznie. Musiałam biegać na autobusy, coby się tylko nie spóźnić a potem do gabinetu tez praktycznie w biegu. Dobrze, że przynajmniej załatwiłam wszystko jak należy. 
Wróciłam do domu wypompowana a czekało mnie jeszcze zrobienie sałatki. Poszło jednak szybko, wszamałam może łyżkę kopiastą i poszłam spać. Nawet nie miałam normalnego obiadu, praktycznie cały dzień na głodniaka. Ale cóż, bywa i tak. Przeżyłam jakoś :).

Dzisiejsza waga nie znana. Poczekam do soboty. Może :).

P.S. Doczytałam na temat mleka. Niestety muszę z niego zrezygnować... "Mleko i jego przetwory ograniczyć do minimum, gdyż mleko działa wolotwórczo i pogłębia proces autoagresji. Mleko zawiera goitrynę która przenika do niego z pasz które ją zawierają (np. rzepakowa) a ta działa wolotwórczo co zostało udowodnione w dużych badaniach w Skandynawii i UK. Do tego laktoza czy kazeina podrażniają układ odpornościowy co przekłada się na proces zapalny u osób z chorobami autoimmunologicznymi).". Także lipka. Może bezlaktozowe ?

poniedziałek, 2 września 2013

Dzień 3 - brnę dalej w nieznane.

photo by: MaaykeKlaver

Tak właśnie dotrwaliśmy do dnia trzeciego. Całe weekend w zasadzie przebimbaliśmy, ale niespecjalnie żałuję, w końcu po to mamy te 2 dni, żeby odpocząć.
W piątek otrzymałam swoja pierwszą paczkę bezglutenowej żywności z firmy "Bezgluten" i mogę Wam powiedzieć, że już ją polubiłam. Rewelacyjne podejście do klienta. Wszystko ładnie zapakowane w obszerną paczkę, a dodatkowo oprócz mojego zamówienia dostałam duże pudełko darmowych próbek :). Makarony, chleb a nawet 0,5 kg mąki. Do tego oczywiście katalog i cennik. Po prostu rewelacja. naprawdę polecam. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to bułek. Były w przecenie, więc mogłam się w zasadzie spodziewać, ale dostałam trochę zczerstwiałe. Mam jednak i na to sposób. Na trochę do piekarnika lub na suchą patelnię i Voilà:).

Wczoraj poczynilam również pierwsze w życiu bezglutenowe bułeczki. Byłam sceptycznie nastawiona, ale naprawdę niepotrzebnie bo wyszły pyszne :) Niestety bez zdjęcia, może następnym razem, ale odsyłam do bloga Natchniona.pl tam znajdziecie piękne zdjęcia :).
Poczyniłam jednak sobie wczoraj małą przyjemność - kakao na mleku ryżowym. Pycha ! W dodatku nie ma nic prostszego - podgrzać mleko, dodać kakao wymieszane w odrobinie ciepłego napoju, dodać ksylitolu, chwilę podgrzewać i gotowe :) Lepsze niż z mlekiem :D


Jak byłam kiedyś na SB to bardzo często sobie takie robiłam, tyle, że z mlekiem 0,5% i słodzikiem, czyli samo zdrowie... Ale było minęło.
Dzisiaj zaczynam kolejny dzień walki ze słabościami, wsiadam na rower i w końcu pojadę gdzieś w wyobraźni. Czas najwyższy. Czas obijania się, uważam za zakończony.

P.S. Na koniec zakomunikuję, że waga spada. Po dwóch dniach diety, 0,8 kg w dół :).