środa, 12 marca 2014

Upadam, ale czy wstaję?


Mam dość. Naprawdę mam cholernie dość tego wszystkiego. Tego całego życia, pogrążonego tylko w jednym temacie. Rzygam tym ciągłym myśleniem tylko o jedzeniu, o ćwiczeniach, o zdrowiu. Jestem psychopatką. Ile można oszukiwać siebie, Łukasza, wszystkich dookoła, że jest dobrze, kiedy nie jest? Zakładam maskę szczęścia i obojętności, że naprawdę mam na wszystko wywalone, kiedy rzeczywistość jest zupełnie inna. Wciąż w głowie kłębią się te obsesyjne myśli, że powinnam zacząć zdrowo jeść, tak dużo się ruszać, zadbać o to, o tamto, o siamto. Może powinnam poszukać pomocy u prawdziwych specjalistów? Albo zwyczajnie zagłodzić się i wtedy będę szczęśliwa, lub wręcz przeciwnie przytyć do tych 400 kilo lub więcej. 
Chcę być zdrowa, szczupła, piękna, dlaczego nie mogę tego osiągnąć? Dlaczego mam tak pod górę. Dlaczego mój umysł jest taki pokręcony? Wieczorem mówi mi, jutro dasz z siebie wszystko, dasz radę, zobaczysz, a kiedy przychodzi ten oczekiwany moment, odwraca się ode mnie w zupełnie innym kierunku. Podsuwa mi myśli, żeby posiedzieć może przed komputerem, a może idź sobie poleż, albo nie rób zwyczajnie nic? Idź do sklepu, kup sobie tę górę słodyczy, będziesz szczęśliwa i spełniona! A ja co? Robię to, zwyczajnie się poddaję. Daje mi to szczęście na całe 5 minut a potem godziny wyrzutów sumienia, z ręką w miseczce z groszkami czekoladowymi lub blaszce z pysznym ciastem.
Muszę z tym skończyć, chcę to zrobić. Boże, błagam, pomóż mi w tym, bo oszaleję i skończę naprawdę marnie, przez tak idiotyczną sprawę.
Do tego wszystkiego, czuję, że Łukasz naprawdę ma mnie powoli dosyć i wcale mu się nie dziwię, skoro wciąż zamęczam go pustym gadaniem ile to ja zrobię. Muszę przestać, nawet kosztem gadania do siebie. Z drugiej strony widzę, że po przyjściu z pracy robi tylko 2 rzeczy - śpi lub gra. Aż do samego wieczora, codziennie ten sam rytuał. Czuję już zmęczenie tą monotonią. Kiedy pytam go, może znajdziesz sobie jakąś pasję, porób coś innego a nie wiecznie z nosem przyklejonym do tego AIONa, to odpowiada mi zawsze tak samo - "ale co? ja nie wiem". I koniec dyskusji. Czy naprawdę ja mam mu wymyślać zajęcia? Facet ma prawie 30 lat a czasem zachowuje się jak dziecko. Może przykro, że to piszę w dodatku tutaj, ale czasem żałuję, że nie mam faceta, który chce coś zrobić ze swoim życiem, a nie przewegetować do emerytury. Nie do wszystkiego są potrzebne wory pieniędzy. Nie wiem już jak do niego dotrzeć. Nie potrafię. Zresztą nie dziwne, skoro sama nie umiem poradzić sobie ze swoimi trywialnymi problemami i brakiem kontroli nad własnym życiem.

Wiecie co we mnie jest jednak najgorsze? Pragnienie zmian, a brak chęci żeby je wprowadzić w życie. Przykład. Chcę zacząć jeść zdrowe śniadania, dajmy na to owsiankę. Wprowadzę to na jeden dzień, a potem lenistwo bierze górę i dnia kolejnego jem już słodzone chrupki typu Nesquik lub Ciniminis. Z mlekiem, którego powinnam unikać ze względu na cholerną tarczycę. Albo obiad. Jednego dnia pyszny dietetyczny kurczak z warzywami. Kolejnego - sos z makaronem lub ziemniakami. Niby wszystko jest dla ludzi, ale tak uwielbiam smak domowego sosu, że nie umiem z tego zrezygnować. Wkładam sobie mało, ale jednak tłusto. W moim jadłospisie wieczną przewagę mają węglowodany, a tłuszcze przewyższają ilość białka. Nie tak powinno być. Przez tyle lat wciąż nie nauczyłam się podstaw. Niczym dziecko z przedszkola. 

Często oglądając przeróżne strony, blogi, czerpie z nich energię, widzę, że da się dobrze zjeść, aby było to pięknie podane i smakowite. Tego zapału starcza mi na godzinę. Potem wracam do starych nawyków. Próbowałam nawet organizować sobie jadłospisy na cały tydzień, trzymać się jakiś zasad, ale jestem najbardziej zmienną kobieta w otoczeniu. Nigdy nie wiem na co będę miała ochotę dnia kolejnego. Może to i dobre, bo nie lubię wiecznie tego samego, aby się nie znudziło, z drugiej strony, dobrze by mi to zrobiło, pozbyłabym się problemów "nie wiem co zjeść, to nie zjem nic, albo tego syfa".

Jedzenie z nudów, kolejny problem do rozwiązania. Nie jestem tutaj pewnie jedyna, która lubi sięgać po kolejnego przysmaka wlepiając się w ekran monitora, czy to przy grze, czy ciekawym filmie lub serialu. Niby potrafię to skontrolować, jednak myśli zamiast skupić się na konkretnej rzeczy, to wciąż obracają się w jakimś tam stopniu wokoło tej bułeczki lub tego owocka parę kroków dalej. Ustalonych godzin posiłków trzymam się do godziny mniej więcej 17, od 7 rano. Jestem w pracy, nie mam możliwości kupienia batona czy innego świństwa, więc zabieram coś z domu. Wracam po tych 8 godzinach, robię obiad, zjadam i się zaczyna. A to bym coś przekąsiła słodkiego, a to może kolejny kilogram mandarynek. No jak potwór ciasteczkowy, tyle, że wszystkożerny. Potem wmawiam sobie, że i tak za chwile poćwiczę, to spalę te 300 kcal to zjem sobie na to miejsce coś smacznego. No idiotyzm pierwsza klasa. I ja się dziwię, że nie potrafię zrzucić tego sadła? Albo, że waga stoi wiecznie w miejscu? Nie dziwne, skoro cały czas się tylko perfidnie oszukuję. 

~* ~

Kończąc to narzekanie, wyspowiadam co zrobiłam, czego nie, a co bym chciała. Wiec tak. Wczoraj poległam słodyczowo, jednak poćwiczyłam z Jillian. Dzień 2/10 odznaczyłam jako zaliczony pozytywnie. Miałam wsiąść na rower, jednak po okropnie długiej przerwie zwyczajnie nie dałam już rady, a nie chciałam ryzykować upadkiem lub omdleniem. Nie o to przecież chodzi. Dzisiaj rano zjadłam ostatnie sztuki groszków, nie mam w domu już dzięki temu nic co mogłoby mnie kusić (nie wliczając kremu czekoladowego a'la nutella, jednak jest bleh). Ptasie mleczko jest Łukasza, w dodatku niedobre bo podrabiane, więc żadna strata nie zostanie poniesiona na duszy. Wg ustalonego harmonogramu dzisiaj w planach 3/10 Jillian i rower. Postaram się chociaż te 15 minut pojeździć, jak dam radę to 30 (nie wiem czemu to dla mnie taki problem, bo studiując i wracając po kilku męczących godzinach na uczelni dawałam sobie radę i miałam na to siłę, a nawet na 90 minut aerobiku z płytki...co się ze mną stało...proszę nie wmawiać, że starość bo 3-4 lata różnicy to całe nic, a ludzie starsi ode mnie mają większe osiągnięcia w dziedzinie sportu, bo chcą). Piątek i sobota będą niezwykle ciężkie, bo muszę zrobić tort, a dnia następnego impreza, urodzinowa połączona z rodzinnym spotkaniem z siostrą ze śląska. Może uda mi się to przetrwać i nie umrzeć.

Nie chcę wracać do obsesyjnego liczenia kalorii, bo nie wychodziło mi to na dobre. Okej, może wiedziałam ile czego jem w ciągu dnia, jednak zajmowało mi to tak dużo czasu, chodziłam tu i tam z wagą, że Łukasz się wnerwił. Nie dziwię mu się. Naprawdę. Jednocześnie podziwiam, że jeszcze na mnie nie nawrzeszczał i kazał się zebrać do kupy bo inaczej koniec. Nie, że tego oczekuję, ale może to postawiłoby mnie na nogi, chociaż niekoniecznie. Wolę się nawet nie domyślać. 

Mam taką malutką książeczkę z Shape'a. Jeszcze z czasów młodości, studiowania i wdrażania się w ten system kaloryczny i zdrowotny. Jest w niej mądra tabelka i objaśnienie, jak obliczać deficyt kaloryczny. Dla mojego wieku, masy ciała i przy siedzącym trybie życia zapotrzebowanie powinno wynosić ok 2000 kcal, natomiast PPM 1416 kcal. Tak wiec jedząc powiedzmy 1600 dziennie, stwarzam deficyt kaloryczny 400 kcal z samego jedzenia. W ciągu miesiąca uda mi się tak schudnąć (szacunkowo) 1,7kg. Włączając codzienny ruch i spalając nim około 500 kcal, stworzę deficyt już 900 kcal i zgubię wówczas do 4kg/mies. I ten i ten wynik jest satysfakcjonujący. Powinnam sobie to powiesić gdzieś w widocznym miejscu, żeby mi świecił za każdym razem jak będę chciała zgrzeszyć lub pozwolić leniowi wygrać.

Pisałam ostatnio, że zmieniam wygląd strony, jednak bardzo to zaniedbałam. Postaram się do tego wrócić, do tabelek lub cyferek. Zajmie mi to chwilę, ale trudno. Lepsze to niż trwanie w bezmyślności do końca dnia. 
Znalazłam też sporo dietetycznych przepisów, zdrowych propozycji na dania. Te które wypróbuję, powstawiam łącznie ze zdjęciami i przepisami. Może komuś się to przyda. 

~* ~

Pomogło mi takie wypłakanie się na klawiaturę i przelanie złych emocji na ekran (kiedyś papier). Teraz postaram się stanąć na nogi i pomóc sobie. Nie powiem, że raz a dobrze,  bo teraz to już puste słowa. Chciałabym jedynie, aby było to trwałe, a nie kilkumiesięczne postanowienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz