czwartek, 12 grudnia 2013

Dzień 104



Jest do dupy! Iście beznadziejnie.
Moja waga dzisiaj znowu wyższa, ale nie sądzę, żeby miał wpływ na to jeden mikołajek... Nie zjadłam kolacji w ramach tego żarła, więc myślę się w bilansie zmieściłam "na oko". Spuchnięcie dzisiaj odczuwam niemiłosierne, do tego niewyspanie i ból wszystkich mięśni i kosteczek. Jest totalna lipa. I tyle w temacie. Zły dzień!

Już teraz zrobiłam postanowienia noworoczne. Tak, mam ich kilka. Wiem, że już w tym roku za dużo nie zdziałam (ale nie obeżre się słodyczami, nie w tym sęk).

1. Robić codzienny spis zjedzonych posiłków, z kcal oraz BTW
2. Przerobić całe 30 dni z Jillian
3. Jeździć codziennie chociaż po 30min na rowerku
4. Ogarnąć myślenie
5. Zrobić plany związane z kawiarnią

To moje cele. Chcę i muszę się ich trzymać chociaż raz. Ma mi się udać i koniec!

P.S. Dzisiejszy dzień zaczęłam od samego dna, lepiej nie będę mówić co zjadłam, bo na samą myśl chce mi się wymiotować... Jestem chora.

wtorek, 10 grudnia 2013

Dzień 102

photo by: murriwurri

Jak każdy mam gorsze i lepsze dni. Zazwyczaj te pierwszy przychodzą po tych drugich, rzadziej odwrotnie. Może i zwalam wszystko na tarczycę, jednak to, że z dnia na dzień napuchnę i zaraz to znika - nie mam innego wytłumaczenia. Tak niestety stało się dzisiaj, przynajmniej mam takie uczucie. 
Zbliżają sie święta, powoli brakuje mi czasu na wszystko, muszę skończyć mamie prezent a zostało mi naprawdę niewiele. Mniej jak więcej. Rozplanować co kiedy zrobić na święta, żeby ze wszystkim się wyrobić. Ćwiczenia poszły na razie w odstawkę. Nie chcę się zmuszać i wciskać na siłę do planu dnia. Poza tym, po niedzielnych boleściach i rewolucjach brzuchowych trochę się boję. Nadal mnie muli i dziwnie bulgocze, więc nie chcę tego pogorszyć, bo wtedy to już nic nie zrobię. 
Oczywiście po kilku dniach bardzo dobrych przyszedł wczoraj dzień gorszy, ale chce się dzisiaj poprawić. Nie wiem czy mi wyjdzie, nie chce sobie niczego obiecywać bo tylko się zawiodę. Staram się w miarę możliwości jak mogę, ale często demony starego odżywiania do mnie wracają i przeważają szalę na swoją stronę. Naprawdę ciężko z tym walczyć, a robię to. Nie zawsze się udaje, ale nie jestem ideałem. I tak powoli zaczynam zauważać zmiany, które w zasadzie są w mojej psychice. Jeszcze nie dopuszczam do siebie żadnych komplementów, tak jakby ich nie było, ale powoli się przełamuję. Nie potrafię na nie reagować. Nigdy nie umiałam... Tak, nie jestem pewna siebie.

Dzisiejsza waga nie znana, jakoś bałam się stanąć na szklaną po wczorajszym jedzeniu. Szacunkowo zmieściłam się w bilansie, ale nie chcę ryzykować załamania. Najbardziej bym przeżyła, gdyby wszystko wróciło znów do punktu wyjścia. Nie przeżyłabym tego chyba psychicznie :(. Totalnie bym się załamała i zrezygnowała chyba ze wszystkiego.

W chwili wolnej chciałam jeździć chociaż na rowerku, bo na razie widzę, że nie ciągnie mnie do p90x, mam jakiś taki zastój, tak jakbym potrzebowała jakiejś zmiany. Sama już nie wiem czego chcę :(

piątek, 6 grudnia 2013

Dzień 98



Przebudziłam się dzisiaj z jedyną myślą w głowie - co by tu zrobić, żeby nie iść do pracy, zadzwonić że zwracam cały dzień? Cokolwiek, byleby zostać w domu. Myśl owa ostała się w mojej głowie zaledwie kilka sekund. Zanim się obejrzałam już byłam w łazience i doprowadzałam się do względnego ładu po zbyt krótkiej nocy. Jak co rano, oglądam swój brzuch i talię (nóg na szczęście nie, bo mam za małe lustro :P). Jeśli widzę, że jest dobrze, od razu mam świetny humor na resztę dnia. Wiem, że może moja waga jest uparta i nie zmienia się od bardzo długiego czasu, ale ćwiczenia jednak trochę mi pomogły. Nie jest to mistrzostwo świata, ale najgorzej też nie. Od 3 dni na szklanej widnieje 68,3 kg, ale nie zrażam się. Na pewno się ruszy. Teraz musi. Bo dlaczego by nie?
Dostałam wczoraj moje nowe spodnie, które zamówiłam w zasadzie z przymusu, bo te w których chodziłam do tej pory zrobiły się jak sitko i co rusz naszywałam nową łatę od spodu, aż w końcu Łukasz powiedział dość i zagroził, że mi je wyrzuci. Wiem, głupia jestem, ale jestem bardzo oszczędna w stosunku do siebie i nie lubię kupować sobie nowych ciuchów, co jest ewenementem dla kobiety. Po prostu nie lubię wydawać kasy na takie rzeczy. W zamian zaopatruję się we wszelakie miski, miseczki, formy, foremki. Wszystko do kuchni. Uwielbiam to. Szkoda tylko, że szafki za małe i już tego nie mieszczą :).
Wracając do spodni, był to udany zakup. Leżą idealnie, wyszczuplają bo maja wysoki stan (nie lubię biodrówek, poza tym nie wygląda to zbyt efektownie jak wylewa się sadło z każdej strony; nie noszę i tak krótkich bluzek więc brzuch spłaszczony jak najbardziej się przyda), mają ładny kolor. Idealne :). Przeszkadza mi prawda ten stan w siedzeniu bo się trochę wbija, ale jeżeli muszę spędzić przy biurku parę godzin, to po prostu rozpinam guziczek i jest git majonez :). Jak się uda schudnąć to i to rozpinanie się skończy, bo nic uwierać nie powinno. Na razie radzę sobie jak mogę.
Zauważyłam też, że wiecznie odkładam zakupy nowej bluzki czy spodni na okres "jak schudnę". Przez to nie mam nic nowego, wszystko już przechodzone, a ja dalej trwam na etapie "jak schudnę". Postanowiłam zmienić nastawienie, bo wiecznie będę chodzić w starych szmatach, a waga jak chce niech sobie spada. Wtedy zaopatrzę się w nowe.
Zmieniłam nastawienie do tego wszystkiego, staram się patrzeć bardziej pozytywnie. Wg badań psychologów to pomaga w utracie wagi nawet w 50% (czy iluś tam, bez znaczenia). To tak jak pokonanie ciężkiej choroby. Jeśli bardzo wierzysz, że Ci się uda, patrzysz na świat z dozą optymizmu, starasz się być szczęśliwa i cieszyć się nawet z najmniejszego sukcesu - pokonasz wszystkie przeszkody. Od dzisiaj wprowadzam to do życia. Będzie to niezwykle trudne, ale postaram się. Chcę się cieszyć życiem, a nie wiecznie umartwiać i marnować młodość. Czas żyć !!

Wczoraj ćwiczeń brak, z racji tego, iż siostra poprosiła, żeby jej pomóc w robieniu prezentu na mikołajki. Skończyłyśmy ok 21 i już nie miałam siły. Usiadłam, odpoczęłam i poszłam spać. Dzisiaj postaram się nadrobić, ale jak wyjdzie, okaże się.

Usiadłam teraz również i policzyłam swoje CPM (przy średniej aktywności), PPM oraz B/T/W. Tak się to przedstawia:

PPM = 1501 kcal
CPM = 2552 kcal
B/T/W = 122,9 / 75,1 / 170,9 [g]

Dane B/T/W/ podaje w gramach, bo tak chyba łatwiej przeliczyć. Sprawdziłam również kaloryczność posiłków, które dzisiaj mam zamiar zjeść (BEZ obiadu i kolacji). Wyszło mi na razie bardzo mało, bo tylko 618 kcal :(. A jest w tym śniadanie, II śniadanie i mini lunch (tak nazywam 3 śniadanie). Nie stosuję się jeszcze do MM, bo zaczynam ostatecznie w poniedziałek. Do tego czasu przygotuję sobie menu, żeby mieć łatwiejszy start. Teraz jeszcze mi ciężko zapamiętać kilka rzeczy, a tak sobie spojrzę - aha to dzisiaj mam to, super - i na tym koniec rozterek. Później będzie na pewno łatwiej już skomponować jedzonko bez zeszytu czy kartek.

środa, 4 grudnia 2013

Dzień 96

photo by: MD-Arts

Oczyściłam się po tych 2 dniach wystarczająco, dzisiaj wracam normalnie do żywych. Dało mi jednak coś do myślenia to odtoksycznianie. Możliwe, że znalazłam powód moich dolegliwości z żołądkiem. Powodują je albo jabłka, albo owoce cytrusowe, jak mandarynki czy pomarańcze. Dzisiaj specjalnie nie zjadłam nic z tych rzeczy na śniadanie, ani nie wzięłam nawet do pracy. Sprawdzę organizm, jeżeli to prawda, to przynajmniej już wiem co będę musiała odstawić. Chociaż jeden plus tego całego głodzenia. Ja nie wiem co mi strzeliło do łba, że się na to połasiłam... Chyba jakaś ogólna niemoc mnie do tego zmusiła. Już się jednak otrząsnęłam z tego amoku i jest w porządku. Miałam wczoraj oczywiście chętkę na moje pyszne pierniczki z dżemem, które ostatnio upiekłam na święta i stoją na widoku, ale powiedziałam sobie nie ! Koniec i kropka. I nie zjadłam :) Byłam bardzo grzeczna. Nawet nie pozwoliłam sobie na czekoladę gorzką. Chyba wolałam nie ryzykować.

Zdałam sobie również sprawę z tego co mogło byś nie tak w moich posiłkach codziennych. Zdecydowanie zbyt dużo... owoców. Prawie do każdego posiłku zjadałam to jabłko, to pomarańcze, mandarynkę lub banana. Zbyt duża ilość cukru odbiła się na tej mojej wadze i zastoju. Postanowiłam teraz przystopować i ograniczyć się do 1 sztuki dziennie. Zamiast tego powinnam pogryzać ogórka, marchewkę (też nie za dużo, bo cukry), pomidora albo paprykę (chociaż od tej też miewam bóle, to chyba soki żołądkowe). Będę sobie pozwalać jedynie na 1 porcje dżemu dziennie (albo tego bez cukru z Łowicza, jest pyszny jednak drogi, albo niskosłodzonego, na fruktozie nigdzie u mnie nie ma :( ).

Chcę się zacząć stosować do zasad MM, jednak muszę jeszcze poczytać dokładniej i starać się zapamiętać co mogę łączyć a co nie. Znalazłam taką fajną ściągawkę :

Staram się zapamiętać co nieco tutaj zawarte. Kolory zawsze pomagają ;).
Co mi w tym najbardziej będzie przeszkadzać? Brak łączenia np kaszy z mięskiem, albo ryż bez dodatku? Jakoś średnio to widzę, ale mogę spróbować. Najpierw jednak dokładnie to przestudiuję, poszukam jakiś inspiracji, żeby się nie zniechęcić na starcie. Najgorzej, że Łukasz to raczej nie pamięta takich rzeczy, mimo, że to wszystko wisi na lodówce, ale to facet, czego się spodziewać, że będzie dzielił posiłki? :)

wtorek, 3 grudnia 2013

Dzień 95

photo by: andokadesbois

Kolejna długa przerwa zawitała na mojego bloga. Ale żyję, trwam i męczę się z myślami. Postanowiłam sobie zrobić oczyszczanie, takie konkretne. 2 tygodniowe z dietą dr Dąbrowskiej, czyli na samych owocach i warzywach. Wczoraj zaliczyłam pierwszy dzień, poszedł nawet względnie. Bazuję przede wszystkim na surówkach, bo gotowane warzywa to chyba tylko zupa. 
Dzisiaj wstałam totalnie bez sił, zero koncentracji i motywacji do czegokolwiek. Po takiej mini głodówce spodziewałam się chociaż że woda spadnie, a tu nic. Waga jak zaklęta. Wiem, to jeden dzień bla bla ale nie wiem czy teraz widzę sens takiego przemęczenia się. Nigdy nie jadłam warzyw. Tyle co do obiadu na surówkę, do kanapki, czy czasem sałatkę. Teraz czuję, że przy takim przekoczowaniu 2 tygodnie na niemalże samym zielsku, znienawidzę je do końca życia. Tak jak do dzisiaj kebabów.

Cały czas myślę, czy nie przejść sobie na spokojnie na dietę rozdzielną. Jest zdrowa, racjonalna. Czuję, że tylko się do wszystkiego przez te kombinacje zniechęcę. Poza tym wstając codziennie o 5:30 i siedząc do 15:30 w pracy ciężko o koncentrację. Teraz mam lekkie zawroty głowy, miesza mi się przed oczyma. Ja rozumiem, toksyny się uwalniają, że najlepiej jest już po 4 dniu, ale nie wiem czy dam radę nawet tyle. Brakuje mi normalnego śniadania, denerwuje burczenie w brzuchu i chodzenie spać na głodniaka, że ledwo siedzę. To denerwujące. Nie jestem do tego przyzwyczajona...

Nie wiem co robić :(
Chyba już zbyt mocno zależy mi na tym żeby schudnąć... To już obsesja...