środa, 13 listopada 2013

Dzień 75

photo by: wiwionart
Nie było mnie tu dłuższą chwilę, ale już wracam do żywych. Ostatnie kilka dni były całkiem intensywne, dużo chodzenia i spotkań z rodziną, czego mi brakowało. Niby widzę się z nimi raz na tydzień, ale takie kilkudniowe maratony tez robią dobrze. Decyzja o wyprowadzce była jednak słuszna. Teraz jestem z nimi bardziej zżyta i nie ma jak kiedyś codziennych sprzeczek.
W te 4 wolne dni (od piątku do poniedziałku) ćwiczyłam zaledwie raz, ale miałam dłuższe spacery, więc całkiem bez ruchu nie siedziałam. 
Wczoraj zaliczyłam Cardio X. Co dziwne pierwsza połowa poszła mi bez problemu, nawet się nie zasapałam, co mnie zdziwiło po takiej długiej przerwie. Niestety 2 tygodnie miałam przebimbane, ale teraz staram się to odrobić. Myślałam, żeby przedłużyć pierwszy "miesiąc" o tydzień, ale chyba zrezygnuję z tego pomysłu. I tak po skończeniu Lean chcę zacząć Classic, więc bez różnicy kiedy to skończę. Ważne, żeby się ruszać i nie przestawać dążyć do celu. Nawet małymi kroczkami. Moje są bardzo malutkie, ale zawsze widzę jakieś postępy. 
Wczoraj chwyciłam za centymetr, bo kurcze spodnie zaczęły mi strasznie z tyłka lecieć i chciałam zobaczyć, czy rzeczywiście schudłam coś z ud (bo tam czuje największe luzy)? Co zobaczyłam? Po 2 cm mniej na każdym udzie :) Na wadzę też zobaczyłam spadek ok 1,5 kg z czego się bardzo cieszę, bo nie stoję przynajmniej w miejscu ani nie tyję. Reszty nie mierzyłam, bo póki co nogi są w najgorszym stanie. I ręce, ale je jakoś bardzo trudno mi zrzucić. Mój największy kompleks. Przed latem muszę się pozbyć tego sadła z ramion. Po prostu muszę, choćby nie wiem co. Nogi mam cały czas w ruchu, bo i po schodach trzeba chodzić na 3 piętro w te i z powrotem, to w pracy, do sklepu i wciąż pracują. Ręce niestety stoją :(. Przez to moja sylwetka wygląda karykaturalnie. Okropne są... No ale nic, damy radę. Kiedyś na pewno :).

Co z dietą? Cóż. Jem co mam w domu. Zwyczajnie i bez udziwnień. Nie objadam się (chociaż było małe łakomstwo u rodziców, ale pominę to milczeniem). Chodząc do pracy mam większą kontrolę nad tym co jem i kiedy, bo rano przygotowuje sobie posiłki "na wynos". Zaczęłam brać to trochę serka wiejskiego z dżemem, to jogurt naturalny z bananem i pestkami słonecznika. Niestety piję chyba zbyt dużo mleka, ale nie czuję się po nim jakoś gorzej, nie odczuwam dolegliwości więc mi nie szkodzi. Gluten tez już przyswoiłam normalnie i nie mam wzdęć ani problemów żołądkowych. Co prawda mam jak zawsze problemy z wizyta w świętym przybytku, ale to chyba wina zbyt małej ilości płynów i błonnika. Staram się wybierać razowe produkty, chleb z mąką żytnią (i niestety tutaj wszystkie rodzaje pieczywa są z mąką pszenną w swoim składzie, a chleb pełnoziarnisty jest pełen dodatków w postaci jakiś gum i innych cudów, więc wybieram mniejsze zło). Może jem zbyt dużo cukrów, węglowodanów, ale nie potrafię przysiąść i rozpisać jedzenia na cały tydzień z odpowiednią ilością poszczególnych składników. To nie dla mnie. Kuzynka tez się nie odzywa, w sumie i tak nic nie straciłam bo się na to nastawiałam tylko przez pierwszy tydzień lub dwa, później mi zdecydowanie przeszło. Ciągnie się to już z 3 miesiące jak nie dłużej i zwyczajnie mam dość. Jedyne co bym chciała to kupić dobrą odżywkę białkową, coś na zasadzie koktajli, bo jem za mało tego białka a nie chce żeby pochodziło tylko z nabiału, którego muszę w miarę możliwości jeść najmniej. Robienia sobie na kolację ryby czy kurczaka nie uśmiecha mi się. Już wolę nic nie jeść. Co też jest złe. I weź tu człowieku dogódź :).

Mam ostatnio takie drobne napady paniki. Na myśl o przyszłości. Nie chcę się zestarzeć, nie chcę stracić rodziców, nikogo z rodziny, nie wyobrażam sobie siebie jako starej babki, nawet 40-50 letniej. Nie potrafię. Jak tylko myślę o tych rzeczach, czuję, że mogłabym wyjść z siebie. Nie potrafię nad sobą zapanować i mam małe drgawki. Straszne uczucie. Dlatego teraz żyje chwilą i nie myślę tak daleko w przyszłość. Muszę łapać każdą chwilę, jak w siatkę motyla...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz