wtorek, 5 listopada 2013

Dzień 67

photo by: BlueColoursOfNature
Przemogłam się wczoraj i zmusiłam do powrotu do ćwiczeń. Miałam zaległe Kenpo X więc zaczęłam od niego. Mówię tutaj od razu szczerze - nie dałam rady skończyć. Miałam zdecydowanie zbyt długą przerwę od tak ciężkich treningów (może dla niektórych to lajt, dla mnie wręcz odwrotnie). Przerobiłam 40 min i musiałam skończyć bo miałam znowu mroczki przed oczami. Do tego kolana bolą mnie dalej, nie wiem już co mam robić. Zacisnę zęby i po prostu będę robić swoje dalej. Inaczej będę sobą zawiedziona, chociaż w pewnym sensie i tak jestem. Ruch ruchem, ale jedzenie to klapa. Nie mam totalnie pomysłów na posiłki do pracy. Co prawda poczytałam trochę dzisiaj na szybko, co można zabierać ze sobą i zaczerpnę co nieco inspiracji. Koniec z braniem syfu i wiecznych kanapek. Czas na sałatki, jogurt z owocami i tego typu sprawy. Poza tym w owadzim sklepie są teraz fajne pojemniczki - jeden typowo do sałatek, z widelczykiem w zestawie, a drugi (który już nabyłam) to zestaw 2 pudełeczek, jedno na płatki, owoce, drugi na jogurt (ma podwójne ścianki, między którymi jest żel, który po wyjęciu z lodówki przez długi czas zachowuje niską temperaturę). Teraz tylko znaleźć smaczny jogurt i zabrać się za pomysły. Może w końcu w jakiś sposób urozmaicę te posiłki. Teraz jem zbyt dużo pieczywa (a wcale za nim nie przepadam, jem bo muszę), zbyt dużo węglowodanów. Dlatego nie chudnę, stoję wiecznie w miejscu. Muszę się przestawić na większe porcje białka. Tak sobie myślę, czy nie zaczerpnąć paru pomysłów z diety Dukana. Nie, nie absolutnie nie chcę na nią przejść, nie wytrzymałabym (a mój żołądek i tak jest w opłakanym stanie, to nie chcę go dobijać jakimiś monodietami). Niektóre kobietki mają czasem fajne pomysły na smaczne posiłki białkowe. To zawsze jest jakiś pomysł, prawda? Dodać parę nowych rzeczy do jadłospisu. 
Jak mieszkałam z  rodzicami było łatwiej, bo jadło się co dali pod nos, a teraz trzeba samemu coś wymyślić, zrobić zakupy, przygotować. Ta cholerna dorosłość. Mam jej po dziurki w nosie :).

~ * ~

Mój prezent dla mamy powolutku zbliża się do końca. Jeszcze jest sporo do zrobienia, ale jestem dobrej myśli. Mam wszystkie materiały więc powinno pójść teraz już z górki. Do tego trzeba zrobić tort, przemyśleć wszystko logistycznie. Mimo, że jeszcze 2 tygodnie, to wolę mieć wcześniej wszystko zaplanowane. Zazwyczaj i tak nic z tego nie wychodzi, ale trzeba mieć nadzieję.
Wymyśliliśmy też z Łukaszem sobie prezent na gwiazdkę, na razie oczywiście tylko wstępnie. Nie stać nas na co dzień na jakieś wymyślne rzeczy, to raz do roku można sobie pozwolić na chwilę szaleństwa. Tym bardziej, że zawsze to chcieliśmy, a może teraz się uda. Sylwester też obgadaliśmy tak pobieżnie. Najpewniej spędzimy go we dwójkę w domu (przepraszam, w trójkę, w końcu Shila to też członek rodziny). Może później się wybierzemy do parku. Zobaczy się. Jakoś niespecjalnie jestem za wszelakimi balami i imprezami. Wychowałam się na mini domówkach. Poza tym i tak nie mam znajomych czy przyjaciół (jak zwał tak zwał) to tym lepiej dla mnie. Nie jestem typem imprezowicza. Nigdy nie byłam. Chyba, że tylko w mojej głowie i błąkających myślach. Wtedy każdy jest bardziej odważny, czyż nie ? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz