wtorek, 29 października 2013

Dzień 60

photo by: Placi1

Pełne 2 miesiące. Tyle minęło od czasu, kiedy postanowiłam zmienić to i owo w swoim życiu. Nie było idealnie i wzorcowo jak się zazwyczaj od ludzi oczekuje, ale starałam się i nadal to robię z całych sił. Ile mi tylko starczy. To już 60 dni od kiedy nie tknęłam żadnego chrupka, chipsa ani innego przysmaku. Jedyną radością była dla mnie czekolada 70% i domowe babeczki, które zrobiłam w tym czasie zaledwie 2 razy. 
Moje efekty nie są powalające, ponieważ od ok 3 tygodni dopiero ćwiczę, ale pożegnałam się raczej z 7 z przodu. Oby na zawsze (nie liczę tutaj okresu ciąży, bo nie wiadomo jak wtedy organizm się będzie zachowywał, logiczne :P). Moja waga od jakiegoś czasu straciła baterie i moje zaufanie, dlatego wierzę tylko centymetrowi. Waga to tylko dodatek do całości. Najważniejsze, że nie czuję się już wiecznie spuchnięta, mięciutka jak poduszeczka z wodą. Czuje mięśnie, w niektórych partiach nawet kości. Chyba to jest tutaj najistotniejsze. 
Nie bójcie się, nie dążę do wyglądu anorektycznego, bo napisałam o kościach. Moje biodra są tak zbudowane, że przy najmniejszym zrzucie sadła od razu da się je wyczuć i zobaczyć, tak samo obojczyki i przedramiona. Taka budowa :). Poza tym, czy gdybym chciała wyglądać jak kościotrup - ćwiczyłabym tak ciężko? Nie sądzę..

Co do wspomnianych treningów. Wczoraj moje kolana zmieniły totalnie wygląd. Całe napuchły! Nigdy nie miałam takich komedii ze stawami, a tutaj proszę. Wielkie baniaczki. Z małym bólem dokończyłam wczorajsze ćwiczenia na nogi i plecy, ab rippera niestety nie, bo Łukasz kazał mi przestać (nie dziwię się, od rana na nogach, miałam mroczki przed oczami i myślałam, że już z tej podłogi się nie podniosę). Z wykąpaniem się miałam nawet problemy. Jak stara babcia się poczułam, która nie może ruszyć ręką ani nogą bez bólu. Posmarowałam stawy maścią przeciwzapalną i poszłam od razu spać. Dzisiaj już wyglądają tak jak powinny, opuchlizna zniknęła, ale boję się, że to się powtórzy przy kolejnym treningu, a czeka mnie teraz Kenpo X. Co prawda dzisiaj mam odpust, bo tato przyjechał z Niemiec i robimy rodzinną kolację, i tutaj ma ona pierwszeństwo. Jak to się mówi - rodzina jest najważniejsza. Ja tą ideologie wyznaję i nie przestanę. 

Już koniec października, w piątek czeka nas 1 listopada, czyli Święto Zmarłych. Dla jednych to dzień zadumy, dla innych wielka komercja. W moim mieście, jest to dzień pokazów mody. Tak to z rodzinką nazywamy. Jak co roku chodzimy wszyscy na cmentarz, stawiamy znicze, spotykamy się z rodziną. Co roku obserwujemy nowy wysyp modelek i modeli rodem z wioski :D. I to nie tylko młode dziewczyny, tych jest coraz mniej. Babki wyciągają swoje najlepsze futra z poprzedniej epoki, to nic że ciepło, trzeba się pokazać. Czeszą swoje najdroższe berety, robią trwałe u fryzjerów, pastują najlepsze kozaczki. Księdzu trzeba się pokazać. Paranoja. I te godzinne rozmowy przy grobach, oczywiście nie na temat mszy, czy zmarłych tylko co tam sąsiadka zmalowała, albo że tam ta z sąsiedniego bloku znowu zaciążyła. Plotkarnia :). Ale Halloween jest imprezą uwłaczającą czci społeczności katolickiej prawda? :) 

1 komentarz:

  1. Dziś odkryłąm Twojego bloga, też zmagam sięz hashimoto i wagą. Jeszcze nie przeczytałam całego ale gratuluję wytrwałości i, trzymam kciuki i będe zaglądać :-)

    OdpowiedzUsuń