wtorek, 10 września 2013

Dzień 11

photo by: DoraVavrova

Dziś bez podtytułu. Pogodę mamy za oknem wręcz obrzydliwą, a wczoraj było tak pięknie, aż chciało się żyć. Poranne wstawanie jest coraz gorsze, za oknami ciemno i ponuro, niemalże środek nocy. Jednak dzisiaj mimo tego, udało mi się szybko ogarnąć. Z niczym się nie spieszyłam, do wszystkiego podeszłam powolutku i na spokojnie. Aż dziwne, że się cała nie zgrzałam jak to zwykle bywało. Może powinnam to uznać za dobry znak na dzisiaj?

~ * ~

Moja dieta idzie bardzo dobrze. To znaczy tak mi się wydaje. Staram się stosować do zaleceń i idzie mi to nie najgorzej. W sobotę wieczorem odwiedziliśmy mamę narzeczonego, pogadaliśmy, zjadłam kawałek ciasta (niestety, poza tym nie lubię robić komuś przykrości nawet nieświadomie, tym bardziej, że ona musi każdy grosz skrobać na cokolwiek do jedzenia). Smakowało mi, jednak nie chcę wracać do codziennego wpierniczania puszystego ciasta, bo jest takie pyszne. W niedzielę zresztą czekała mnie podobna sytuacja, tym razem u moich rodziców. Zjedliśmy obiad, pyszna pieczoną karkówkę z ziemniakami i surówką z marchewki (tak tak, jej też nie mogę jeść, ale nie popadajmy w paranoje, jedząc łyżkę marchewki nie umrę. Nie jem jej codziennie jak jeszcze niedawno to miało miejsce). Potem na stół wjechało ciasto robione na maślance. Nawet nie miałam na nie zbytnio ochoty, nie ciągnęło mnie jak zawsze (no, może później jak siedziałam przy stole i się na mnie patrzyło bezczelnie). Zjadłam kawałek, smaczne było i na tym koniec. Porównując do moich zapędów jedzeniowych takich pyszności, mogę być z siebie niezmiernie dumna. Jeżeli w przyszłości ma być jeszcze łatwiej, to już się nie mogę doczekać :). Co prawda już przerażają mnie te święta, bo jak wiadomo nikt sobie wtedy nie popuszcza i niczego nie odmawia, ale na bożonarodzeniowe nastawienie przyjdzie jeszcze czas. 

~ * ~

W sobotę przyjeżdża siostra ze śląska. Cieszę się niesamowicie ! Nie widziałyśmy się od lipca, rozmawiamy też raczej nie często, więc będzie można odrobić trochę zaległości. Mamy w planach weekendowy wyjazd do kina i może na jakąś kawę (w mojej ukochanej kawiarni, co prawda jest w galerii, ale uwielbiam tam przesiadywać). Martwię się tylko moimi finansami. Rachunki na szczęście wczoraj wszystkie popłacone, zostało tylko przekazać pieniądze za wynajem. Narzeczony wyjdzie na czysto, zostanie mu może 10 zł. Za to ja mam 700 zł, ale to już trącam debet, którego miałam nie ruszać. Przemyślałam jednak kilka spraw i wzięłam pod uwagę fakt, że jest dopiero 10 a wypłatę dostanę 27, więc jak nie patrzeć mamy ponad 2 tygodnie za to przeżyć, i po prostu będziemy z niego korzystać. Mam dostać w lutym 13-tkę, więc spłacę debet za nią. Ta niedopłata za poprzedni rok za prąd tak nas dobiła w tym miesiącu. Tyle kasy trzeba było wydać, w zasadzie nie wiemy tez dlaczego. Idzie się jedynie modlić, żeby następnym razem była nadpłata a nie znów to samo.

Strasznie dobija mnie ostatnio fakt, że musimy żyć od wypłaty do wypłaty, a nie po prostu żyć. Te pieniądze, które dostajemy w tej chwili, starczają nam na styk. Nie możemy nic odłożyć, zaplanować. Dlatego chciałabym, żeby mój pomysł na dorobienie dodatkowego grosza wypalił. Zawsze o tym marzyłam, i chcę żeby chociaż to jedno marzenie się ziściło. Czuje się taka niespełniona tutaj pracując, że to tylko ja wiem. Robię za białego murzyna, jakieś tam dodatkowe obowiązki są mi powierzane, ale wiadomo, wykazać się raczej nie mogę. Studiowałam 5 lat i patrząc teraz z perspektywy czasu, poszedł on tylko na marne. Nie czuje się pewnie w tym zawodzie, nie mam tego czuja i samozaparcia jak inni. Wszyscy mówili, taki dobry zawód, na pewno będzie praca, bla bla bla, a co się okazuje? Oczywiście, potrzebni fachowcy, ale z doświadczeniem. A ja po raz setny powtórzę swoją mantrę: "Jak mamy zdobyć to doświadczenie, skoro nikt nie chce nas przyjąć, bo go nie mamy? ? ?". Ten kraj mnie dobija coraz bardziej. Z każdym dniem wsłuchując się w rozmowy szalejące na falach radiowych, czy zasłyszane z odbiornika telewizyjnego, albo po prostu przeczytane wypociny internetowe, mam wrażenie, że staczamy się coraz bardziej na dno. Polityka, mimo, że się tym nie interesuję, lata mi totalnie koło ogonka, to jest jedna wielka porażka. Każdy robi tylko koło swojego koryta, aby jemu było jak najlepiej. Zarabiają po kilkanaście tysięcy najmarniej, ale wciąż żądają podwyżek, bo oni tak ciężko pracują. A co mają powiedzieć pielęgniarki, które zasuwają po 12h bez przerwy, bez chwili na zjedzenie kanapki? Co mają powiedzieć ludzie zarabiający najniższą krajową a są traktowani, jakby mieli w portfelach średnią? Na każdym kroku robi się z nas kretynów, traktuję jak bezmózgie bydło, które nie ma o niczym pojęcia. Mam nadzieję, że w końcu ktoś się zbuntuje i rozpierniczy to wszytko w cholerę. 
Tak bardzo chciałabym uciec. Do Kanady, gdzieś na północ, tam gdzie miałabym święty spokój, normalną płace i godne życie. Oczywiście, każdy myśli, że wszędzie dobrze, tylko nie w domu. Musiałabym jednak zasmakować innego społeczeństwa, żeby to stwierdzić z pełną świadomością. Na chwile obecną - tak, wszędzie dobrze, tylko nie tutaj. Koniec, kropka.

~ * ~

Koniec na dzisiaj tego filozofowania. Trzeba żyć dalej i mieć nadzieję na ogólną poprawę. I godne życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz